MANIAK WE WSTĘPIE
„Penny Dreadful” to moim (nie)skromnym zdaniem, jeden z najlepszych seriali, który zawitał w zeszłym roku do telewizji. Jego twórca, John Logan, wspaniale wykorzystuje w dziele motywy ze znanych powieści gotyckich, które interpretuje na nowo i w zaskakująco udany sposób łączy. To produkcja naprawdę dobra, trzymająca w napięciu i mądrze mówiąca o wielu trapiących nas dziś problemach.
Na drugi sezon czekałem z wielką niecierpliwością, ale kiedy już się pojawił, to na głowę spadło mi dość sporo obowiązków (tak sporo, że głowę mocno zabolało) i po obejrzeniu trzech odcinków zostawiłem sobie resztę na później. Teraz nareszcie jest już trochę luźniej i mogę do mojego serialu powrócić. Powrót jest to niesamowicie przyjemny – o ile oczywiście można nazwać serial z bardzo silnymi elementami horroru „przyjemnym”.
MANIAK O SCENARIUSZU
Tak jak było w przypadku pierwszego sezonu, za scenariusz wszystkich odcinków drugiego odpowiada tylko jedna osoba – John Logan. Samodzielna praca nad tego rodzaju produkcją ma wiele plusów (ale też i minusów) i zapewnia przede wszystkim konsekwentność w prowadzeniu historii, co zdecydowanie w „Penny Dreadful” czuć.
Premierę drugiego sezonu zatytułowano „Fresh Hell”. Określenie to jest często stosowane w slangu w stosunku do takiej sytuacji, która ze złej zmienia się w jeszcze gorszą; w której po czymś złym wydarza się coś prawdziwie potwornego. I to poniekąd ten odcinek zapowiada.
Całość zaczyna się niedługo po premierze i obraca wokół dwóch głównych wątków. Pierwszy powiązany jest z postacią Vanessy – na jej drodze pojawia się kolejne zagrożenie i nasza nieustraszona drużyna będzie musiała się z nim zmierzyć. Drugi wątek traktuje zaś o doktorze Frankensteinie i Calibanie. Obie te historie skonstruowano bardzo precyzyjnie i świetnie rozłożono w nich atuty serialu.
Wątek Vanessy to przede wszystkim kontynuacja jej zmagań z wewnętrznymi demonami (przy czym mowa tu o demonach zarówno w dosłownym, jak i metaforycznym tego słowa znaczeniu) oraz z przeszłością (która, jak zresztą zaznaczono w odcinku, nigdy nas nie opuszcza i czyni nas tymi, kim jesteśmy). Logan bierze pod lupę psychikę bohaterki i niesamowicie tę bohaterkę rozwija, konfrontując ją z zupełnie nowym (choć – jak się później okazuje – wcale nie takim nieznajomym) przeciwnikiem. Tym, co jednak najbardziej urzeka, jest bezbłędne wykorzystanie materiałów źródłowych (przy czym były to nie tylko powieści gotyckie, ale też ludowe wierzenia i wydarzenia historyczne) i zbudowanie na ich podstawie niezwykle ciekawej pennydreadfulowej mitologii dotyczącej czarownic. Jest odpowiednio niepokojąco, tajemniczo i przede wszystkim intrygująco.
Nie można jednak zapomnieć o mniejszych smaczkach wątku Vanessy. Jest chociażby paralelnie do panny Ives poprowadzona postać Ethana Chandlera – widać, jak wiele łączy bohaterów i jak coraz wyraźniej się do siebie zbliżają i znajdują wspólny język. Jest też niezmiennie cudowny sir Malcolm – tym razem, w obliczu śmierci Miny w ostatnim sezonie, mamy okazje przyjrzeć się w tym kontekście relacji Malcolma z żoną, co pozwala Loganowi zwrócić uwagę widza na pewne społeczne konwenanse.
To wątek pierwszy. Drugi natomiast, skupia się przede wszystkim na tym, jak Caliban próbuje odnaleźć się w społeczeństwie. Rzadko kiedy w popkulturze podkreślana jest pewnego rodzaju „ludzkość” potwora Frankensteina, a Logan robi to w „Penny Dreadful” bezbłędnie, kapitalnie akcentując ważne w oryginalnej powieści Mary Shelley elementy. Szczególnie podoba mi się położenie nacisku na pewne wyalienowanie i naiwność Calibana – naiwność, którą niestety inni wykorzystują. Zarysowany jest więc zalążek pewnego konfliktu i jestem ciekaw, co też takiego może z niego wykiełkować.
Ciekawi też sam Victor Frankenstein. Cieszy mnie przede wszystkim, że Logan nie wybrał prostej drogi i nie przedstawia Frankensteina oraz jego monstrum jako bohaterów znajdujących po zupełnie przeciwnych biegunach, ale rysuje między nimi także pewne podobieństwa. Nie jest celem Logana zadanie pytania „Który z nich tak naprawdę jest potworem?”, ale raczej „Co nas czyni potworami?”. Sam Victor przedstawiony jest jako mężczyzna rozdarty, a jego działania – skupiające się na powołaniu do życia towarzyszki Calibana – niekoniecznie wynikają tylko ze strachu przed swym „synem”; Logan sugeruje, że u podstaw jego motywacji leży jednak coś więcej. I to jest niezmiernie interesujące.
Całość odcinka bardzo dobrze składa się w całość, a przedstawiona historia naprawdę porywa – do tego stopnia, że ciężko zrezygnować z obejrzenia ciągu dalszego.
MANIAK O REŻYSERII
Odcinek reżyseruje James Hawes, który poprzedni sezon serialu zamknął dwoma, bardzo udanymi odcinkami. Jak się sprawdza na otwarcie sezonu?
Przede wszystkim Brytyjczyk bardzo umiejętnie potęguje napięcie. Kolejne sceny zaczyna od powolnych najazdów kamery i stopniowo zwiększa tempo, by w kulminacyjnym momencie zaatakować szybkim montażem. Odpowiednio buduje więc atmosferę i wciąga widza coraz głębiej nie tylko w samą historię, ale także w emocje towarzyszące głównym bohaterom. I to zdecydowanie lubię. Hawes, w przeciwieństwie bowiem do przerażania doraźnego przy wykorzystaniu wyskakujących zza węgła strachów, Hawes potrafi podziałać na wyobraźnię i naprawdę zjeżyć włos na skórze. Odznacza się także niesamowitym wyczuciem – w tych spokojniejszych momentach, w których trzeba nie tyle widza przerazić, co raczej ukazać targające bohaterami emocje, Hawes ukazuje świat „Penny Dreadful” w sposób bardzo wyważony, naznaczony pewnego rodzaju melancholią.
Całościowo reżyser radzi sobie więc doskonale. I choć troszkę szkoda, że do „Penny Dreadful” nie powraca już Bayona, który otwierał poprzedni sezon, to z tego, co proponuje Hawes, jestem bardzo zadowolony.
MANIAK O AKTORACH
Z taką obsadą, jaką udało się w „Penny Dreadful” zebrać, nie może być oczywiście mowy o złym aktorstwie.
Spośród wszystkich aktorów prym wiedzie – jak zwykle – obłędna Eva Green, która perfekcyjnie kreuję targaną emocjami Vanessę Ives i tą kreacją wręcz magnetyzuje. Ogląda się jej niezwykłą grę znakomicie i za każdym razem, gdy Green pojawia się na ekranie, nie sposób spuścić z niej oka.
Josh Hartnett jako Ethan Chandler także ciekawi. Przede wszystkim bije od niego pewna dojrzałość, ale też wyczuwa się pewne wahanie, jakąś wewnętrzną walkę, którą bohater Hartnetta gdzieś tam ze sobą toczy. Z pewnością jego występ jest spokojniejszy, niż ten Evy Green, ale też – choć łączy ich wiele podobieństw – nie jest to zupełnie taka sama postać.
Powraca gościnnie występująca w poprzednim sezonie Helen McCrory jako Evelyn Poole alias Madam Kali. Jakaż ona jest znakomita! Potrafi zarówno mocno przerazić, jak i zaintrygować, a w swoją trudną w gruncie rzeczy rolę wchodzi bez reszty, przy czym ani na chwilę jej nie przerysowuje.
Mało pisałem o Dannym Sapanim przy okazji pierwszego sezonu, bo w gruncie rzeczy Logan bardzo kiepsko wykorzystuje potencjał jego bohatera, Senbene. Ale nie mogę zupełnie go pomijać, bo Senbene nie przestaje intrygować, a Sapani gra go naprawdę dobrze, przede wszystkim naznaczając postać tajemnic,a
Timothy Dalton to oczywiście klasa sama w sobie, a wszystko co robi w „Penny Dreadful” jest doskonałe. Po raz kolejny aktor zachwyca opanowaniem, dostojnością, ale też – mimo wszystko – bijącym od niego ciepłem.
Rory Kinnear pięknie ujmuje wrażliwość, naiwność i wyalienowanie Calibana, a tym samym daje widzowi swą postać doskonale zrozumieć. Rola Kinneara, to obok roli niezrównanej Green, jedna z najlepszych w całym serialu.
Harry Threadaway jak zwykle jest nieco pyszałkowaty i zarozumiały, ale w głębi duszy także zagubiony i cierpiący. A przy tym wszystkim jest w nim pewien sekret, który chciałoby się odkryć.
Gościnnie w odcinku pojawia się David Haig – kolejny wybitny brytyjski aktor teatralny, serialowy i filmowy, który został zaangażowany w produkcję. Znany ze swej wszechstronności, tutaj na razie lekko zaznacza swą obecność, ale już wiadomo, że zagra postać iście ciekawą, która może troszkę namieszać.
MANIAK O TECHNIKALIACH
„Penny Dreadful” jest nie tylko świetny od strony aktorskiej, ale także od strony technicznej. Już od pierwszego kadru widać, jak pięknie jest ten serial sfotografowany; jak operator dba o głębię obrazu i jak świetnie dogaduje się z reżyserem, dbając o nienaganną, zawsze strzeloną w punkt kompozycję kadru oraz świetną kolorystykę zdjęć (tutaj przede wszystkim należy pochwalić zdjęcia w śniegu).
Montaż skutecznie używany jest do budowania do napięcia i odpowiednio dostosowany do kolejnych sytuacji: jest płynny w scenach spokojniejszych, a coraz szybszy i chaotyczny w momentach niespokojnych. Czasem też specjalnie łamane są pewne montażowe zasady, by zdezorientować widza i jeszcze bardziej podkreślić grozę sytuacji. To wszystko jest jednak stosowane z rozwagą i ani na chwilę nie ma się wrażenia, że ogląda się przyspieszony pokaz slajdów, z którego nic nie da się wynieść.
Charakteryzacja, kostiumy i scenografia stoją również na wysokim poziomie. Doskonale czuć ducha czasów, w których osadzono akcję serialu. Są więc: wspaniale, pieczołowicie zbudowane wnętrza; cudowne wąskie uliczki oraz wspaniałe stroje.
Atmosferę podkreśla też pierwszorzędnie zmiksowany dźwięk, który w kluczowych scenach współpracuje z obrazem i potęguje wrażenie strachu. Swoją rolę gra także muzyka Abla Korzeniowskiego, którą mógłbym chwalić, chwalić i chwalić...
MANIAK OCENIA
„Penny Dreadful” powraca bardzo mocno. Świetnie kontynuuje wątki poprzedniego sezonu i wprowadza do nowej, mam nadzieję równie ekscytującej co poprzednio, historii.
DOBRY |
Komentarze
Prześlij komentarz
Komentarze, zawierające treści obraźliwe, wulgarne, pornograficzne oraz reklamowe zostaną usunięte. Zostaliście ostrzeżeni.