MANIAK ZACZYNA
Opracowując po nocy napisy do serialu dokumentalnego Highway Thru Hell, co jakiś czas dawałem mojemu mózgowi (na skraju przegrzania, bo dodatkowo było po Coperniconie) odpocząć. Oczywiście, zamiast wstać od komputera i spojrzeć na chwilę w okno, uruchamiałem ognistego lisa i bez sensu przeglądałem strony internetowe. Aż tu nagle, ku mojemu zdziwieniu, okazało się, że Netflix, po kilku miesiącach w Polsce, wreszcie w pełni zlokalizował swój serwis (powinienem nie kwalifikować tych okoliczników jako wtrącenia, zginąć można od tych przecinków). Oznacza to, że można przeglądać go już całkowicie po polsku.
Jako fan Netflixa oraz ktoś, kto jest marketingowym frajerem i nie umówił się na żadną współpracę, postanowiłem więc napisać mały wpis, w którym przyjrzę się jakości polskiej wersji Netflixa i zachęcę Was wszystkich do założenia konta w serwisie. Bo naprawdę warto.
MANIAK O LOKALIZACJI
No dobrze, to zanim zacznę omawiać samą jakość lokalizacji serwisu, pozwolę sobie najpierw na mały teoretyczny wstęp. Często bowiem rzuca się słowo „lokalizacja” i przechodzi się nad nim dość bezrefleksyjnie, zrównując niejako z „przekładem”, podczas gdy jest on tylko pewnym etapem całego procesu.
Mówiąc najbardziej ogólnie, lokalizacja oprogramowania (ang. software localization, zapisywana również jako l10n) to proces dostosowywania produktu do potrzeb danego rejonu, rynku (ang. locale). Przy całym procesie pracuje rzesza ludzi, m.in. menadżerzy, którzy zajmują się kwestiami organizacyjnymi; inżynierzy, którzy odpowiadają za przygotowanie odpowiedniego zaplecza programistycznego (czyli mówiąc w uproszczeniu: brużdżą w kodzie, przygotowują pliki itd.); koordynatorzy, którzy odpowiednio przydzielają pracę, tłumacze, którzy odpowiadają za proces tłumaczenia i dostosowywania treści pod konkretny rynek i wreszcie testerzy, którzy — jak nazwa wskazuje — sprawdzają jakość ostatecznego produktu.
Oszczędzę Wam podziałów na lokalizację podstawową i kompleksową; na tę zlecaną podmiotom zewnętrznym i wewnętrznym, a wspomnę jeszcze o tym, co tak naprawdę należy rozumieć przez pojęcie „dostosowywania treści pod konkretny rynek”. Lokalizacja bowiem nie kończy się na zwykłym tłumaczeniu. Wymaga również zwrócenia uwagi na takie elementy, o których przeciętny Kowalski niekoniecznie pomyśli i na które niekoniecznie zwróci uwagę — choć paradoksalnie one zapewnią mu komfort korzystania ze zlokalizowanej aplikacji. Mowa tu między innymi o wprowadzeniu odpowiednich konwencji, takich jak format dat, jednostek miar czy walut; o wzięcie pod uwagę realiów, w jakich porusza się odbiorca docelowy itd. itp. Musi więc to być tłumaczenie przygotowane z głową, w którym nacisk położony jest przede wszystkim na udomowienie treści.
Jak na tym tle wypada sam Netflix? Najpierw przyjrzyjmy się podstawowym elementom interfejsu.
Żeby w ogóle zmienić język wyświetlania, należy najpierw wejść w ustawienia konta i wybrać odpowiednią opcję. Tak ekran zmiany języka wygląda w wersji oryginalnej:
A tak wygląda w wersji polskiej:
Zmienia się tylko górny napis, a jego przekład mógłby być miejscami lepszy (takie słówko jak „preferowany” niepotrzebnie zmienia rejestr na nieco wyższy niż w wersji angielskiej), ale przekaz jest zrozumiały, a niektóre rozwiązania należy pochwalić (zobaczcie, jak ładnie rozdzielono angielskie „TV shows” na „seriale i programy”).
No dobrze, język zmieniony, to cofnijmy się do samego początku i spójrzmy na ekran powitalny, bo — jak wiadomo — najważniejsze jest dobre pierwsze wrażenie.
I rzeczywiście to wrażenie jest dobre. Przekład jest przyzwoity (choć niekompletny — przydałoby się też spolszczyć przycisk Kids, tak jak i całą sekcję dla dzieci, która wciąż czeka na lokalizację), świetnie wypadają również kwestie techniczne, jak poszerzenie przycisku z napisem „Zarządzaj profilami”.
Wejdźmy zatem na profil i obejrzyjmy menu główne.
Znów świetnie rozwiązano kwestie techniczne i wzięto pod uwagę większą rozwlekłość języka polskiego — stąd menu jest szersze. Większość tłumaczeń jest poprawna. Zadbano, by nazwy linków brzmiały naturalnie i miejscami stawiano na mniej dosłowne ekwiwalenty (np. słusznie postawiono na „Nowe w katalogu”, a nie na kurioza typu „Nowo przybyłe”). To oczywiście nie znaczy, że uniknięto błędów, jak np. „Filmy romantyczne” (o wiele lepiej brzmiałyby „Filmy miłosne”) czy pominięć („Originals”), ale to przypadki jednorazowe. Ciekawe za to jest delikatne przetasowanie kategorii i zamiana horrorów oraz filmów muzycznych miejscami — być może ze względów estetycznych.
Idźmy zatem jeszcze głębiej i spójrzmy na jedno z podmenu.
Sprawa wygląda podobnie. Znów wzięto pod uwagę większą rozwlekłość polskich terminów (nawet przycisk z rozwijanym menu znalazł się przez to nieco dalej), a do przekładu całkiem nieźle się przyłożono. W oczy rzuca się jedynie okazjonalny brak konsekwencji (gdzieniegdzie są „seriale i programy”, a gdzieniegdzie „programy i seriale”) i ten wszędobylski romantyzm („Seriale miłosne” naprawdę byłyby lepsze). Ale poza tym bez zarzutów.
Lokalizacja Netflixa wiąże się również z podmianą oryginalnych tytułów na te polskie. Wiemy, jak to z naszymi tytułami jest, bo dystrybutorzy (tak, to nie tłumacze, ale dystrybutorzy mają z reguły najwięcej do powiedzenia o tytule) potrafią mieć pomysły nie z tej ziemi, ale w gruncie rzeczy chyba innego rozwiązania nie można było tutaj zaimplementować. Tak czy siak, nie dotknęło to wszystkich materiałów w bazie, bo część nie ukazała się wcześniej w Polsce (dotyczy to też większości materiałów oryginalnych, jak Daredevil, Bloodline czy Sense8). Co ciekawe, przekład tytułów wiązał się też ze zmianą miniatur, co chyba wygląda najbardziej imponująco. Ale nie byłbym sobą, gdybym nie sprawdził też bardziej technicznych aspektów tego posunięcia. Polskie tytuły? OK. Ale jak działa ich sortowanie alfabetyczne?
Okazuje się, że bez zarzutu. Powyżej możecie zobaczyć, że rządki uporządkowanych alfabetycznie filmów wyglądają inaczej dla wersji angielskiej niż dla polskiej, a zatem algorytm działa prawidłowo w obydwu przypadkach.
Wraz z udostępnieniem zlokalizowanej wersji serwisu, umieszczono na nim także polskie materiały, w związku z czym postanowiłem też sprawdzić, jak sprawa wygląda w ich przypadku. Na warsztat wziąłem sobie film Pokłosie i okazuje się, że trafiłem z nim w dziesiątkę. Na początek wersja angielska:
Wszystko niby gra, poza jednym małym szczegółem. Jeśli przyjrzycie się miniaturze, to dostrzeżecie, że angielski tytuł filmu to Aftermath. Jednak po rozwinięciu informacji o materiale, naszym oczom ukazuje się wielki tytuł polski. To mała usterka, ale jednak.
O wiele większej usterki doświadczymy w wersji polskiej. Z tytułem wszystko gra (nawet nie jest już pisany dużymi literami), ale do bazy nie trafił polski opis. Co jest dość zabawne, bo to przecież — jakby nie patrzeć — polski film. Na szczęście takie przypadki są pojedyncze i większość materiałów została opatrzona deskrypcjami w odpowiednim języku.
Wracając do polskich filmów, bardzo zadbano o to, by ich tytuły były tłumaczone na angielski, co ładnie widać na poniższych obrazkach:
Wracając do polskich filmów, bardzo zadbano o to, by ich tytuły były tłumaczone na angielski, co ładnie widać na poniższych obrazkach:
Kolejna techniczna sprawa: jest taki przycisk jak „Audio & Subtitles” (u nas „Dźwięk i napisy”), który prowadzi do podstrony, na której zebrane są wszystkie materiały z dźwiękiem lub napisami dostępnymi w wybranym języku.
Jeśli mamy włączony język angielski, po kliknięciu przycisku zobaczymy materiały z dźwiękiem i napisami w języku angielskim — to oczywiście jasne. Czy w wersji polskiej zadbano o to, by podmienić odpowiedni link (to też element lokalizacji)? Na szczęście tak. Przycisk prowadzi do właściwej podstrony z materiałami, które możemy obejrzeć po polsku. A tych jest coraz więcej, bo ich przekład zlecany jest na bieżąco.
I na koniec tego krótkiego przeglądu lokalizacji Netflixa, rzut oka na podstronę z pomocą.
Jak widać na zrobionych przeze mnie zrzutach z ekranu, wszystko jest na swoim miejscu. Kolejne artykuły są dostępne w języku polskim w dość zgrabnym przekładzie (choć zorganizowane są nieco inaczej), a dodatkowo należy pochwalić twórców polskiej wersji za ładne ostrzeżenie o ograniczonej godzinowo dostępności rozmów telefonicznych i chatu w naszym ojczystym języku.
Ogółem rzecz ujmując: pewne rzeczy dałoby się rozwiązać nieco lepiej, a inne wymagają naprawy, ale poza tym lokalizacja Netflixa jest całkiem udana, zarówno pod względem językowym, jak i technicznym, a polscy widzowie powinni cieszyć się teraz jeszcze większą wygodą korzystania z serwisu.
MANIAK ZACHĘCA
Że Netflix po polsku działa całkiem nieźle, już wiemy. A dlaczego w ogóle warto wykupić sobie usługi serwisu?
Po pierwsze: cena. Za podstawową subskrypcję zapłacimy miesięcznie 34 zł, za tę umożliwiającą oglądanie w HD i na dwóch ekranach jednocześnie — 43 zł, a za najbardziej ekskluzywny plan z Ultra HD i możliwością oglądania na czterech ekranach jednocześnie — 52 zł. Mnie w zupełności wystarczy opcja najtańsza i płacę za nią mniej, niż za kablówkę, która w gruncie rzeczy oferuje mi o wiele mniej.
Jak wygląda katalog Netflixa? Obecnie polska wersja oferuje ponad 1500 pozycji, w tym ponad 300 seriali. To wbrew pozorom ogromna baza, w której znajdują się filmy klasyczne, jak Przeminęło z wiatrem, Sokół maltański czy Psychoza oraz te nowsze, jak The Big Short, Grawitacja czy What Happened, Miss Simone. Coś dla siebie znajdą miłośnicy dawnych seriali (Star Trek, Pełna chata) oraz współczesnych (Bates Motel, Hannibal). No i są materiały oryginalne, jak znakomite seriale na podstawie komiksów Marvela, przecudowne Bloodline czy fantastyczne Sense8. A jak to za mało, to ostatnio pojawiło się też trochę polskich filmów, ze zmuszającymi do myślenia Pokłosiem i obłędną Różyczką na czele. A to wciąż nie wszystko, bo katalog z miesiąca na miesiąc robi się coraz większy. No i coraz więcej materiałów można obejrzeć po polsku, do czego sam dołożyłem małą cegiełkę (pracowałem między innymi przy kilkunastu odcinkach Pogromców mitów i Dra House'a; przy dokumencie o Tesli, Master of Lightning — niestety już niedostępnym — oraz o debatach Williama F. Buckleya Jra i Gore'a Vidala, Best of Enemies; a nawet przy filmie bollywoodzkim pt. Holiday: A Soldier Is Never Off Duty). Obecnie ponad 90% filmów i seriali można obejrzeć na Netfliksie z polskimi napisami lub ścieżką dźwiękową (jest nawet znakomity dubbing do Terminalu Spielberga, który gorąco polecam!), a trwają prace nad kolejnymi spolszczeniami.
MANIAK KOŃCZY
Tyle ode mnie, ale bardzo chętnie poznam Wasza opinię. Jeśli już korzystacie z Netflixa, to jestem ciekaw, jak sami oceniacie lokalizację serwisu i czy jesteście zadowoleni z jego usług, a jeśli dopiero się nad tym zastanawiacie, to piszcie, jakie macie wątpliwości. A jeśli jakimś cudem pracujecie dla Netflixa, to cóż… Możecie podziękować za darmową reklamę.
Komentarze
Prześlij komentarz
Komentarze, zawierające treści obraźliwe, wulgarne, pornograficzne oraz reklamowe zostaną usunięte. Zostaliście ostrzeżeni.