MANIAK PISZE WSTĘP
Kochani, tak się jakoś ostatnio złożyło, że większość moich przemyśleń ląduje ostatnio w mediach społecznościowych: czy to na Facebooku, czy Twitterze. Jeśli jednak nie korzystacie z tych serwisów, a chcielibyście poznać moje opinie na temat najnowszych filmów i trochę mniej nowych seriali, postanowiłem, żeby co miesiąc zbierać je na blogu (dziś wyjątkowo zbieram dwa miesiące), wzbogacając także o kilka bonusowych mini-recenzji, które nie ukazały się wcześniej nigdzie. Mam nadzieję, że dzięki temu blog trochę odżyje, bo z ukazywaniem tekstów na nim bywa różnie.
FILMY
Green Book
Film, który zobaczyłem właściwie jeszcze w grudniu, ale ponieważ oficjalną premierę miał w styczniu, a niedawno zdobył Oscara, dołączam go do dzisiejszego zestawienia. Oparta na faktach historia tournée czarnoskórego muzyka, Dona Shirleya, po południu Stanów Zjednoczonych. W latach 60. W podróży towarzyszył Shirleyowi w charakterze szofera i ochroniarza niejaki Tony „Lip” Vallelonga. Obraz opowiada o rodzącej się między nimi więzi i wewnętrznej przemianie, jaką obaj przechodzą.
To w gruncie rzeczy klasyczny film drogi z elementami zarówno komediowymi, jak i bardziej poważnymi. Wszystko okraszono zaś morałem o bezsensowności rasizmu. Scenariusz, choć niezbyt odkrywczy, skonstruowano mistrzowsko: każdy motyw pojawia się tam z określonego powodu i wszystkie wątki doskonale się ze sobą łączą. Nie obyło się jednak bez kontrowersji: według krewnych Shirleya film przekłamuje historię, a muzyka i szofera łączyła relacja ściśle zawodowa. Z drugiej strony, scenarzysta i syn Vallelongi powołuje się na własne wspomnienia oraz szczere rozmowy z obydwoma panami, a są też nagrania, na których Don mówi o przyjaźni z Tonym „Lipem”. Jak było naprawdę — tego chyba nie rozstrzygniemy.
To w gruncie rzeczy klasyczny film drogi z elementami zarówno komediowymi, jak i bardziej poważnymi. Wszystko okraszono zaś morałem o bezsensowności rasizmu. Scenariusz, choć niezbyt odkrywczy, skonstruowano mistrzowsko: każdy motyw pojawia się tam z określonego powodu i wszystkie wątki doskonale się ze sobą łączą. Nie obyło się jednak bez kontrowersji: według krewnych Shirleya film przekłamuje historię, a muzyka i szofera łączyła relacja ściśle zawodowa. Z drugiej strony, scenarzysta i syn Vallelongi powołuje się na własne wspomnienia oraz szczere rozmowy z obydwoma panami, a są też nagrania, na których Don mówi o przyjaźni z Tonym „Lipem”. Jak było naprawdę — tego chyba nie rozstrzygniemy.
Reżysersko Green Book jest bardzo poprawna. Podobnie jak w Narodzinach gwiazdy brak tu może indywidualnego głosu reżysera, ale Peter Farelly jest na tyle doświadczoną osobą, że tworzy film sklejony o wiele lepiej: doskonały pod względem tempa, a miejscami nawet liryczny (wspaniałe są sceny, w których Shirley konfrontowany jest z biedniejszą ludnością afroamerykańską).
Najbardziej Green Book błyszczy jednak pod względem aktorskim. Mahershala Ali jest idealny z każdej strony, ale do tego zdążył już nas przyzwyczaić. Viggo Mortensen tworzy z kolei kreację tak inną od dotychczasowego dorobku i tak ekspresyjną, że trudno wobec niej przejść obojętnie. Jest też Linda Cardellini w roli typowej żony i matki, jednak dodaje do niej trochę pazura — na tyle, by te kilka scen z jej udziałem oglądało się przyjemnie.
Czy Oscar powędrował do Green Booka zasłużenie? Nie jest to najlepszy film spośród nominowanych, ale na tyle dobry, by nie rozpaczać. Zdecydowanie warto go obejrzeć.
DOBRY |
Marry Poppins powraca
Och, jakie to cudowne! Obsadowo jest w punkt, bo i Ben Whishaw wygląda jak starszy o dwadzieścia parę lat śp. Matthew Garber, i Emily Mortimer jak Karen Dotrice, a grają oczywiście przednio. Do tego są przesympatyczne dzieciaki i Lin-Manuel Miranda biegający po ekranie z przyczepionym uśmiechem. Najwspanialsza jest jednak Emily Blunt, która nie tylko odtwarza rolę Julie Andrews, ale dodaje do niej też coś od siebie. I widać po niej w wielu scenach, że doskonale bawi się na planie. Piosenki wpadają w ucho na tyle, że zapomniałem już o tych wszystkich „Shallowach”, a zdjęcia i sekwencje animowane niezmiernie cieszą oko (nie wspominając o fantastycznych kostiumach, zwłaszcza we wspomnianych sekwencjach animowanych). Że to wszystko powtarzalne i stworzone z zamiarem żerowania na nostalgii? Pewnie, że tak. Ale co z tego, skoro wyszedł naprawdę przyjemny, ciepły film?
DOBRY |
Bumblebee
To dokładnie taki film o Transformerach, jaki powinien był powstać już dawno temu. Jego siłą jest naprawdę dobry scenariusz, który opowiada ciepłą, miejscami zabawną historię. Do tego w jej centrum umieszczono doskonale rozpisaną główną bohaterkę. Bohaterkę, która sama stanowi o sobie; ratuje świat, kiedy inni nawalają; a z przyjacielem z sąsiedztwa wcale nie musi wdawać się w płomienny romans zwieńczony gorącym pocałunkiem na tle eksplozji i walczących robotów. Christina Hodson, która nie zapowiadała się kiedyś na dobrą scenarzystkę (Osaczona z Naomi Watts — kojarzycie ten festiwal bzdur?), znalazła swoją niszę w komiksowych widowiskach i wręcz nie mogę się doczekać tego, co wymyśliła w Birds of Prey. A do Bumblebee chyba nawet będę wracać, bo to film, który sprawia, że zapomina się o tej całej krzywdzie, którą wyrządził Transformerom Mi-WYBUCH!-cha-EKSPLOZJA!-el Ba-I JESZCZE RAZ!-y.DOBRY |
Powrót Bena
To taki film, który zaczyna się jak dramat psychologiczny o zmaganiu się z uzależnieniem, by później przeistoczyć się w trzymający w napięciu do ostatniej chwili thriller. Ogląda się to wspaniale, a głównym bohaterom kibicuje się do samego końca, cały czas w duchu modląc się, żeby przeskoczyli wszystkie kłody rzucane im pod nogi przez los. To oczywiście też zasługa obsady: Julia Roberts jest jako Holly, matka tytułowego Bena, bardzo przejmująca, a Lucas Hedges wspaniale i w zniuansowany sposób ukazuje walkę z uzależnieniem. I tylko końcówka nadchodzi troszkę za wcześnie, choć jednocześnie stanowi doskonałą puentę.DOBRY |
Vice
Uwielbiam takie obrazy. Dużo tu eksperymentowania formą, zarówno na poziomie realizacyjnym (pomysłowy montaż, fałszywe epilogi, burzenie czwartej ściany), jak i scenariuszowym (McKay przemyca tam nawet szekspirowskie dialogi). Aktorsko jest wyśmienicie, bo i Christian Bale (Oscar?), i Amy Adams, i Sam Rockwell, i Steve Carrell robią rzeczy wspaniałe, idealnie udając swoje pierwowzory, ocierając się miejscami o ich parodię. I mimo że film bawi, to jednocześnie jest dość przerażającą refleksją nad tym, jak chciwość i żądza władzy jednego człowieka ukształtowały losy całego świata. W dodatku film ma absolutnie najlepszą scenę po napisach w historii: to doskonałe podsumowanie nastrojów politycznych współczesnego społeczeństwa i jednocześnie prztyczek w nos widza.DOBRY |
Zabawa, zabawa
Lubię kino Kingi Dębskiej i tym razem także udało jej się stworzyć film niebanalny, dotykający problemu, który właściwie do tej pory był w polskim kinie masowym przemilczany: alkoholizm kobiet. Reżyserka sprawnie ukazuje jego różne odcienie, nie oceniając jednak bohaterek, ale starając się dotrzeć do przyczyn leżących u podstaw ich uzależnienia. Czasem, co prawda, Dębska trochę niebezpiecznie zdaje się przerzucać winę za gwałt na jego pijaną ofiarę, ale przez resztę filmu doskonale ukazuje skazaną na porażkę walkę z alkoholizmem. I choć główne bohaterki to postaci tragiczne, które często nie mogą liczyć na wsparcie, ostatnia scena pokazuje też mały promyk nadziei. A o aktorkach (Dorota Kolak, Agata Kulesza, Maria Dębska) nie będę wspominać, bo nazwiska mówią same za siebie.DOBRY |
Mój piękny syn
To miała być wisienka na torcie zaliczanych co dzień seansów filmów o uzależnieniu. Niestety okazała się kwaśna. Film Felixa van Groeningena to w pierwszej połowie montażowy bałagan, który zupełnie się nie klei. W drugiej struktura fabularna zostaje uporządkowana, ale co z tego, kiedy tak naprawdę w kółko oglądamy te same sceny. Z jednej strony ta powtarzalność świetnie, co prawda, koresponduje z tematyką — uzależnienie to wszak takie zamknięte koło. Z drugiej — trudno kibicować głównemu bohaterowi, bo i tak wiemy, co zaraz się wydarzy. Ratują Mojego pięknego syna bardzo ładne zdjęcia i rola Steve’a Carrella. Jako David Sheff, ojciec uzależnionego Nica Sheffa, aktor porusza swoją bezsilnością i próbami pomocy synowi, którego kocha ponad wszystko. Zawodzi natomiast Timothée Chalamet, który snuje się po ekranie z uśmieszkiem dupka. Szkoda.SŁABY |
Ralph Demolka w Internecie
Ciepła animacja o tym, że w przyjaźni nie ma miejsce na egoizm. Sprawdza się jako kontynuacja pierwszego Ralpha Demolki i z pewnością jest wartościowym filmem dla najmłodszych, kontynuującym trend z Moany — nie ma tu jasnego podziału na dobrych i złych, to raczej opowieść o pokonywaniu własnych słabości (i to dosłownie). Demolka poza tym wszystkim oferuje jednak coś więcej: fantastycznie pomyślany i zaprojektowany świat internetu. Mrugnięć okiem do widza jest tu mnóstwo: od niebieskich ćwierkających ptaszeczków, przez zabawne kpiny z autouzupełniania, aż po mnóstwo nawiązań do memów i internetowych trendów. Prześwietne są też księżniczki Disneya (i cieszę się, że w polskiej wersji wróciły aktorki, które użyczały im głosu). Ogląda się to z uśmiechem na twarzy aż do ostatniej sceny po napisach (na którą warto poczekać, bo dorównuje pomysłem tej ze Spider-Man: Uniwersum). Nie jest to może jakiś superinnowacyjny film, ale rozrywki dostarcza i robi ciepło na serduszku. A o to chyba chodzi.DOBRY |
Glass
To moim zdaniem idealne zakończenie trylogii Eastrail 177. Stylistycznie i tematycznie bliżej mu nie do Split, ale do tego filmu, od którego wszystko się zaczęło, czyli Niezniszczalnego — wątek komiksowy wysuwa się tu na pierwszy plan, a świat zostaje poszerzony o nowe pomysły. Pomimo kilku fabularnych uproszczeń i uchybień, całość skonstruowano sprawnie i rozmyślnie — większość trzyma się kupy, a zwroty akcji (są aż trzy większe) naprawdę zaskakują. Co oczywiście nie dziwi w przypadku reżysera, który jest ze zwrotów akcji znany. Glass jednak najlepiej działa pod warstwą tych wszystkich komiksowych nawiązań. Można go czytać bowiem na kilka sposobów. Jedni znajdą więc w nim opowieść o ludziach utalentowanych tłamszonych przez społeczeństwo. Inni dopatrywać się będą paraleli z sytuacją samego Shyalamana, tłamszonego przez krytyków i widownię aż do jako tako tryumfalnego powrotu Wizytą i Splitem. Ja natomiast widzę w Glassie film o inności, którą ludzie chcą za wszelką cenę wyplenić, wmawiając tym „innym” urojenia i choroby psychiczne albo wręcz podejmując się drastyczniejszych kroków. Tak czy siak, wyszedłem z kina zadowolony. I to nawet bardzo. O takiego Shyamalana walczyłem.DOBRY |
Io
Niezły pomysł z przeciętnym wykonaniem. Sama koncepcja świata przedstawionego (ludzkość zanieczyściła Ziemię tak bardzo, że musi się z niej ewakuować) i ogólny zarys fabuły (główna bohaterka zostaje na Ziemi i szuka sposobu, by ją ratować) są ciekawe i nawet przełamują kilka narracyjnych schematów obowiązujących w gatunku. Ale zaraz potem te innowacje przykrywają jednak: gruba warstwa sztampy oraz nadęte, pełne pseudofilozoficznych banałów i mitologicznych nawiązań dialogi. Słucha się tego niezbyt przyjemnie, tłumaczyło też się okropnie. I tylko szkoda Margaret Qualley, Anthony’ego Mackiego i Danny’ego Hustona, bo starają się, jak mogą, ale scenariusz nie pozwala im się wybić.
SŁABY
|
Anioł
Luis Ortega zrobił piękny, wysmakowany stylistycznie film, ale… niestety nic więcej. Historia Carlosa Eduarda Robleda Pucha miała ogromny potencjał, zwłaszcza jeśli chodzi o to, co działo się w głowie tego młodego seryjnego zabójcy. Niestety Ortega tworzy opowieść płaską, która polega na obserwowaniu coraz to nowych zabójczych ekscesów Carlosa, bez jakiejkolwiek próby ich zrozumienia, wejścia do głowy bohatera. Ciekawie jest w gruncie rzeczy tylko pod względem zdjęciowym, montażowym i strukturalnym, zwłaszcza jeśli chodzi o doskonałą klamrę kompozycyjną. Tylko że to za mało.SŁABY |
Asterix i Obelix: Tajemnica magicznego wywaru
Całkiem niezła animacja, która wzorem pierwowzoru wyśmiewa społeczne zależności i współczesne zjawiska, przenosząc je do czasów Juliusza Cezara. Bardzo pozytywne jest też przesłanie, które cieszy progresywnością. Ale! Mimo wszystko w którymś momencie duch klasycznego Asteriksa gdzieś tam z tego wszystkiego ulatuje, a film staje się troszkę przefajnowany — zwłaszcza w trzecim akcie. Zawiódł mnie też polski dubbing: tłumaczenie jest na wysokim poziomie (choć dziwi mnie fakt, że nie przełożono imienia Sulfuriksa na jakiegoś Siarczyksa, zwłaszcza że w polskim Asteriksie zawsze nazwy własne były bardzo pomysłowe), gra aktorska też, ale niektóre głosy po prostu nie kleją się z postaciami. I choć uwielbiam Mecwaldowskiego, jedyni słuszni Asteriksowie to Mieczysław Morański i śp. Ryszard Nawrocki. Podobnie jest z Kubą Wojewódzkim: gra zaskakująco nieźle, ale głosowo jest zupełnie niedopasowany pod wspomnianego wyżej Sulfuriksa. W skrócie: można zobaczyć, ale dawny, rysunkowy Asterix to nie jest.ŚREDNI |
Miszmasz, czyli kogel mogel 3
Uwielbiam dwie pierwsze części tej komedii. Mimo że bywają problematyczne, to fajnie pokazują różnice między obyczajowością wiejską i miejską, no i mają niezwykle barwnych bohaterów. Z przykrością powiem więc, że część trzecia nie dorasta jedynce i dwójce do pięt. Jest tu kilka przebłysków: bardzo fajnie napisano główną bohaterkę (Agnieszkę Wolańską), Aleksandra Hamkało, Barbara Kasprzyk, Kasia Skrzynecka i Maciej Zakościelny błyszczą, a niektóre żarty nawet śmieszą. Problemem są jednak: chaotyczny montaż, nieumiejętne ukazany upływ czasu (akcja obejmuje ponad miesiąc, a ma się wrażenie, jakby trwała kilka dni) i cała reszta nieśmiesznych żartów na poziomie najedzonego ciastkami z marihuaną Romana Hoffera z Na Wspólnej. Do tego dochodzą: kuriozalnie poprowadzony wątek Kasi i kiepska gra aktorska Grażyny Błęckiej-Kolskiej. I choć nie spodziewałem się wiele, a seans całkiem mnie rozerwał, to w sumie ten film mnie wkurzył za to, jak bardzo jest nierówny.SŁABY |
Maria, królowa Szkotów
Feministyczny manifest ubrany w historyczne szaty historii rywalizacji Marii Stuart i Elżbiety I. A właściwie rywalizacji zgromadzonych wokół nich knujących mężczyzn.Historycy będą na ten film psioczyć niemiłosiernie, ale ja zawsze wychodzę z założenia, że film historyczny nie ma być wierny faktom, a raczej powinien wykorzystywać je w taki sposób, by opowiedzieć coś, co będzie miało dla współczesnego widza jakiś punkt odniesienia. Beau Willimon czasami robi to w swoim scenariuszu w mało subtelny, zbyt dobitny sposób, ale ogólnie rzecz ujmując, tworzy opowieść na tyle ciekawą, by się w nią choć w kluczowych momentach zaangażować.
Reżyserka, Josie Rourke, choć ma problemy z utrzymaniem odpowiedniego tempa i brak jej smykałki do scen bitewnych, stylistycznie radzi sobie całkiem nieźle, tworząc film w całkiem ciekawej estetyce. Podobnie jak scenarzysta stara się łączyć przeszłość z teraźniejszością, choć robi to o wiele delikatniej, dokonując choćby nietypowych wyborów obsadowych, czy każąc umieścić ciekawe współczesne detale w kostiumach.
Tak jak wskazuje tytuł, prominentną rolę odgrywa tutaj Maria, grana przez Saoirse Ronan. To porządna kreacja, choć trochę brak w niej pazura, jakiego pokazała Ronan w Lady Bird. Zawodzi Margot Robbie, ale nie dlatego że gra źle, ale ponieważ pojawia się na ekranie tak rzadko, że w gruncie rzeczy trudno jej cokolwiek z roli Elżbiety I wyciągnąć. O mężczyznach lepiej się wypowiadać: Guy Pierce niknie w tle, David Tennant jak zwykle przerysowuje swoją postać, a Jack Lowden snuje się po ekranie z uśmiechem cwaniaczka.
Ostatecznie Maria, królowa szkotów to film bardzo nierówny, ale ma jednak trochę atutów, które mogą przypaść do gustu miłośnikom filmów kostiumowych. Reszta niech poczeka na wydanie DVD albo w ogóle sobie odpuści.
ŚREDNI
|
Nienawiść, którą dajesz
Na Rotten Tomatoes, krytycy piszą, że Nienawiść, którą dajesz udowadnia, iż w nurcie Young Adult jest miejsce na więcej niż magię i romans. I choć sam daleki jestem od takiego wartościowania gatunków filmowych (bo i fantasy, i romans mogą być bardzo mądre i głębokie), to rzeczywiście film George’a Tillmana jr. wydaje się jednym z najciekawszych przedstawicieli wspomnianego nurtu. To obraz, który dosadnie (być może czasem nazbyt, ale temat takiej dosadności wymaga) pokazuje, z czym musi mierzyć się społeczność osób czarnoskórych w USA. Całą historię śledzimy oczami bohaterki, z którą natychmiast nawiązujemy więź, przez co ładunek emocjonalny filmu staje się tym potężniejszy. Amandla Stenberg, która rzeczoną bohaterkę gra, po Ponad wszystko i Mrocznych umysłach wreszcie dostała ciekawą rolę i mogła wykazać się swoim niesamowitym talentem. Mam nadzieję, że po Nienawiści, którą dajesz otrzyma kolejne dobre filmowe propozycje. Cieszyłoby mnie to bardzo nie tylko dlatego, że to wspaniała aktorka, ale także dlatego, że identyfikuje się jako osoba niebinarna, a takich w show-biznesie nigdy za wiele.Tak czy siak Nienawiść, którą dajesz zrobiła na mnie niesamowite wrażenie, a z kina wyszedłem z poczuciem, że właśnie spędziłem wartościowe dwie godziny. I wiecie co? Nawet KJ Apa (który gra, co prawda, nie takiego idiotę, jak Archie z Riverdale — ło rany, Archie to naprawdę idiota! — ale co z tego, skoro robi to w identyczny sposób) ani bezpieczna i nienaznaczona indywidualizmem reżyseria nie były w stanie tego filmu zepsuć. Koniecznie go obejrzyjcie!
DOBRY |
LEGO Przygoda 2
Udana kontynuacja jedynki. Twórcy wykorzystali właściwie podobną formułę, w której w świecie klocków odzwierciedlają jakiś domowy konflikt — tym razem padło na relację rodzeństwa. Do tego ponownie dorzucają całą masę popkulturowych nawiązań, prostego (acz skutecznego) humoru. W sercu tego wszystkiego znajduje się zaś fantastyczna opowieść o toksycznej męskości i morał, który każdy widz — mam nadzieję — weźmie sobie do serca. No i całość jest pięknie zrealizowana (uwielbiam animację, która udaje poklatkową, oraz szczegółowe tła i imitowanie płynnych, filmowych ruchów kamery) i całkiem nieźle zdubbingowana. Jeśli chcecie spędzić miły wieczór, film będzie jak znalazł.DOBRY |
Mia i biały lew
To takie Uwolnić orkę, tyle że z lwem zamiast ogromnego walenia. Prosta familijna historia, w której główna bohaterka — oczywiście typowa outsiderka — zaprzyjaźnia się z pięknym zwierzakiem, a potem próbuje go uratować przed okrutnym losem gotowanym mu przez złych ludzi. Pięknie jest to sfotografowane (afrykańskie krajobrazy zapierają dech w piersiach), a skala produkcji, którą rozłożono na trzy lata (bieda Boyhood?), by realistycznie pokazać, jak bohaterowie dojrzewają i nawiązują więź z lwami, gdzieś tam nawet imponuje. Do tego wśród dorosłych aktorów można zobaczyć Mélanie Laurent, która całkiem nieźle odnajduje się w familijnej konwencji. Choć scenariusz jest pełen głupotek i uproszczeń (wymaga czasem potwornego zawieszenia niewiary), ostatecznie to taka miła, niezobowiązująca rozrywka z niegłupim morałem. I nawet dubbing całkiem się udał, choć reklamowanie filmu nazwiskiem Martyny Wojciechowskiej, której rola sprowadza się do czytania kilku napisów w stylu „Charlie ma trzy miesiące” na krzyż, to gruba przesada. Ale to już zażalenie do dystrybutora.DOBRY |
Faworyta
Mam co do tego obrazu bardzo mieszane uczucia. Zdecydowanie jest to jeden z najlepszych tegorocznych nominowanych do Oscara (choć Romie nie dorasta do pięt), a ponadto jeden z najbardziej oryginalnych filmów kostiumowych, jakie widziałem. Na jego korzyść przemawia też fakt, że doskonale wpisuje się w nurt herstory: kobiety są tu na pierwszym planie, a mężczyźni muszą liczyć się z ich zdaniem. To wreszcie doskonały obraz o tym, jak kuszące są władza i bogactwo oraz o tym, ile człowiek jest w stanie zrobić, by je zyskać. Intrygi głównych bohaterek ogląda się… może nie tyle z przyjemnością, ile z ciekawością i niepokojem.Role aktorskie są tu wybitne. Olivia Coleman miejscami może ociera się o przerysowanie, ale jej królowa Anna jest postacią tak interesującą, że ani na chwilę nie chce się spuścić z niej oka. Prawdziwymi gwiazdami są jednak Rachel Weisz i Emma Stone. Grają w sposób niezwykle zniuansowany i opierają swe role na najmniejszych detalach. Doskonale się je obserwuje. Do tego film dość oryginalnie sfotografowano: naturalne światło, ciekawe ujęcia oraz efekt „rybiego oka” (który początkowo wydaje się używany trochę na chybił trafił, ale da się odnaleźć tu klucz: pojawia się on w scenach, w których bohaterki czują się uwięzione oraz bezradne i to uczucie efekt ów potęguje, ograniczając przestrzeń ekranu).
Problem polega jednak na tym, że za filmem stoi jeden z najbardziej oryginalnych autorów kina, który ponad rok temu zachwycił mnie Zabiciem świętego jelenia. W Faworycie nie brak jego ciekawych zabiegów stylistycznych, ale bardzo brakuje jego specyficznego scenariusza. Yorgos Lanthimos zwykle każe swoim bohaterom wypowiadać się tak, jakby byli na spektrum autyzmu, a aktorom każe grać w specyficzny, teatralny sposób, co tworzy poczucie osobliwości i niepokoju. Reżyser, realizując cudzy scenariusz, przelewa, co prawda, w film sporą część swojej wrażliwości, ale jednocześnie chciałoby się jej więcej. A przynajmniej ja bym chciał. Niemniej jednak, obiektywnie rzecz ujmując: to wciąż dobry film. Po prostu za mało lanthimosowy.
DOBRY |
Alita: Battle Angel
To film tylko i aż niezły. Fabularnie jest lepiej niż w mandze (o niej piszę niżej), ale to może dlatego, że scenariusz w większej mierze oparto na dwuodcinkowej animowanej adaptacji, która naprawiała wiele narracyjnych niedoskonałości oryginału. Tym samym historia ma ręce i nogi, bohaterowie prowadzeni są bardziej konsekwentnie, a związek przyczynowo-skutkowy między wydarzeniami zdaje się bardziej zauważalny. Tylko że to wciąż… kiepska historia, która może i była oryginalna kiedyś, ale dziś za bardzo przypomina to, co wielokrotnie już na ekranach widzieliśmy. Ratują ją jednak główna rola (Rosa Salazar jest znakomita), czarny charakter (Mahershala Ali mógłby snuć nawet najdurniejsze farmazony, a i tak sprzedawałby je wiarygodnie) oraz znakomita forma. Film jest wizualnie olśniewający i nawet te dziwne wielkie oczy Ality nie psują miłego wrażenia. Psuje je zaś brak jakichkolwiek aktorów pochodzenia japońskiego, co z uwagi na kraj, w którym powstał materiał źródłowy, byłoby wręcz wskazane (ba, film normalizuje niektóre postaci i daje im inne imiona — Daisuke Ido stał się tym samym Dysonem Ido). Tak czy siak, mimo że nie jest to film wybitny, to i tak chyba najlepsza ekranizacja mangi, jaka do tej pory powstała, i w gruncie rzeczy chętnie zobaczyłbym kolejną część.
ŚREDNI
|
Bracia Sisters
Obraz który trochę igra sobie z motywami z klasycznych westernów. Niby wszystko jest na miejscu: łowcy nagród ścigający przestępców, rozróby w saloonach, moralne dylematy i pojedynki strzeleckie. A mimo to twórcom udaje się dodać do tego czarny humor, ciekawie skonstruowanych bohaterów i zwroty akcji, które mogą zaskoczyć zagorzałych fanów gatunku. A wszystko podlane nie gloryfikacją toksycznej męskości, ale raczej jej krytyką na rzecz wrażliwości i delikatności.Zagrane jest to znakomicie: John C. Reilly i Joaquin Phoenix tworzą przezabawny duet, a Jake Gylenhaal i Riz Ahmed to doskonały drugi plan. Wszystkiemu zaś towarzyszy wspaniała muzyka Desplata. Ostatecznie, choć Bracia Sisters nie są może wyśmienici, to jednak na tyle oryginalni, że warto poświęcić chwilę na seans.
DOBRY |
Planeta singli 3
Powiem szczerze: po tym, co zaserwowano w zwiastunach, spodziewałem się trochę innego filmu. Nie jestem jakimś przesadnym fanem pierwszej części, druga podobała mi się odrobinkę bardziej, a trzecia jest chyba najlepsza, ale nadal ma dość sporo wad. Żarty, jak to bywa w polskich komediach romantycznych, czasami są udane, czasami mniej, a czasem żenują swoim poziomem tak, że widz patrzy w ekran i zastanawia się, co właśnie zobaczył (kiedy zobaczycie Karolaka i dąb, będziecie wiedzieć, o czym mówię). Scenariusz miesza komedię z wątkami nieco podchodzącymi pod dramat — czasem z lepszym, czasem z gorszym skutkiem. Aktorsko nie ma jakiegoś szczególnego szału, choć Danuta Stenka i Maria Pakulnis wybijają się ponad poziom reszty towarzystwa. Reżysersko… jest sprawnie i w stylu tego, do czego polskie komedie romantyczne nas przyzwyczaiły. A przy okazji można pooglądać ładne krajobrazy. Jeśli nie macie co robić, a potrzebujecie niezobowiązującej rozrywki, możecie równie dobrze to obejrzeć. Ale najlepiej wtedy, kiedy pojawi się na jakimś VOD, bo na kino chyba nie warto wydawać kasy.ŚREDNI |
Zakon św. Agaty
Reklamowane to jest jako horror, choć to bardziej thriller psychologiczny, który jest taką tańszą wersją wszystkich tych filmów o bohaterce więzionej gdzieś przez jakąś organizację. Tańszą, bo nie wygląda zbyt przystojnie: scenografia jest kiepska, oświetlenie czasem budzi uśmiech litości, a zdjęcia nie są skomponowane zbyt oryginalnie. Sporo jest też problemów montażowych: czasem pokazywane jest nam coś z bliska zupełnie bez żadnego celu. Scenariusz jest zaś… pełen niespójności, co w sumie nie powinno dziwić, jeśli spojrzeć na liczbę pisarzy, którzy dołożyli do niego cegiełki. Odpuśćcie sobie ten film koniecznie i lepiej obejrzyjcie zeszłoroczną Niepoczytalną. Tematyka podobna, a wykonanie sto razy lepsze.
SŁABY |
Gdyby ulica Beale umiała mówić
Kolejny po Moonlight obraz, w którym Barry Jenkins zachwyca swoją niezwykłą wrażliwością artystyczną. Tak pięknie o miłości, nierównościach społecznych na podłożu rasistowskim i niesprawiedliwości potrafi mówić mało osób. W efekcie to nie jest po prostu film, ale niezwykłe, duchowe może nawet przeżycie, którego doświadcza się z zapartym tchem, całkowicie wsiąkając w opowiadaną historię. I nie przeszkadzają w tym ani achronologiczna narracja, ani niespieszne jej tempo. KiKi Layne gra doskonale, pokazując na ekranie niesamowitą delikatność, ale też determinację. Razem ze Stephanem Jamesem tworzy niesamowity duet, w którego miłość nie da się nie uwierzyć. Do tego jest nominowana do Oscara Regina King, która wprost elektryzuje rolą zdecydowanej, twardo stąpającej po ziemi i trzymającej rodzinę w ryzach matkę głównej bohaterki. Gdyby ulica Beale umiała mówić ma też doskonałą, jazzową ścieżkę dźwiękową, która jest równie sensualna, jak cały film. Dla mnie to zaraz po Romie najlepszy z tegorocznych filmów oscarowych i to po prostu skandal, że nie znalazł się wśród nominowanych w kategorii najlepszy film.DOBRY |
Jak wytresować smoka 3
Jakoś tak się złożyło, że dwóch pierwszych części Jak wytresować smoka nie widziałem w kinie i dopiero kilka lat temu moja Połówka postanowiła mnie z nimi zapoznać. No i oczywiście się zakochałem, bo to kolejny mądry film animowany o tym, że klucz nie tkwi w agresji, ale w empatii. A przy okazji to wspaniała opowieść o dojrzewaniu. I o tym wszystkim jest też część trzecia, która rozwija oba motywy, a jednocześnie stanowi zakończenie podróży Czkawki, markując jego wejście w dorosłość. Są oczywiście miłe dodatki w postaci humoru sytuacyjnego, groźnego (choć dość płaskiego charakterologicznie) antagonisty oraz ciekawie rozwiniętej mitologii związanej ze smokami. To wszystko jednak stanowić ma tło do głównego, niezwykle emocjonalnego wątku Czkawki i Szczerbatka oraz natury ich relacji. Domknięto tę historię idealnie, a choć łez nie poleci może aż tyle, ile na Toy Story 3 (nadal płaczę), to i tak bez chusteczek ani rusz.Realizacyjnie to oczywiście technologiczna perełka, a przy okazji audio-wizualna uczta. Przepiękne scenerie, doskonale wyrenderowane piasek oraz woda, a także piękna i płynna animacja w połączeniu z wyjątkowym stylem zachwycają. I tylko szkoda, że w moim kinie nie zagrano filmu w wersji trójwymiarowej, bo z pewnością byłaby olśniewająca.
Jeśli miałbym coś trzeciej części zarzucić, to skierowałbym gorzkie słowa do realizatora polskiej wersji językowej. Coś nie może on utrzymać większych nazwisk w tej serii: najpierw do drugiej części nie powrócił Mateusz Damięcki (zastąpił go Grzegorz Drojewski), teraz do trzeciej nie powróciła Danuta Stenka (zastąpiła ją znacznie gorsza Izabela Warykiewicz). Trochę daje się to we znaki, choć ogólnie polski dubbing jest bardzo dobry, zarówno pod względem dialogów (Wierzbięta jak zwykle niezawodny), jak i gry aktorskiej.
Tak czy siak, warto tę trzecią część zobaczyć, zwłaszcza jeśli lubicie dwie poprzednie. A jeśli ich nie widzieliście, to koniecznie naprawcie ten błąd!
DOBRY
|
Witajcie w Marwen
Robert Zemeckis nakręcił film o człowieku, który po brutalnym pobiciu na tle homofobicznym przepracowuje traumę, tworząc fikcyjne belgijskie miasteczko (tytułowe Marwen), w którym jego lalkowe alter ego wraz z grupą kobiet toczy wojenne boje z nazistami. Brzmi jak coś, co mogło wyjść tylko i wyłącznie z wyobraźni tego reżysera, ale okazuje się, że jest to obraz oparty na faktach. Zemeckis (wraz ze współscenarzystką, Caroline Thompson) wiele z tych faktów zinterpretował, co prawda, po swojemu, ale ogólny zamysł pozostał ten sam. Główna historia zmagającego się z zespołem stresu pourazowego Marka Hogencampa (znakomity Steve Carrell) przeplatana (a może raczej dopełniana) jest fragmentami, w których widzimy, jak jego wyobraźnia ożywa. Ciekawie je zresztą zrealizowano, używając powołujących lalki do życia efektów komputerowych. Metafory są tutaj aż nadto widoczne, a niektóre paralele z rzeczywistymi wydarzeniami w życiu Hogencampa podkreślone zbyt grubą kreską. Do tego dochodzi dość problematyczne traktowanie przez bohatera kobiet, które w swojej fantazji osadza w problematycznych czasem rolach. Tym niemniej Witajcie w Marwen pozostaje ciepłą opowieścią o tolerancji i akceptacji inności, a jeśli mnie znacie, to wiecie, że takie kupują mnie bez reszty, choćby miały wady. I tak też jest z Witajcie w Marwen, którego absolutnie nie traktuję jako arcydzieło, ale jako miły serduszko-ocieplacz.
DOBRY
|
SERIALE
Rozmowy z mordercą: Taśmy Teda Bundy’ego
Krótki, czteroodcinkowy serial dokumentalny to nie tylko fascynujący portret jednego z najsłynniejszych seryjnych zabójców z USA, ale także refleksja nad ówczesnymi: wymiarem sprawiedliwości oraz organami ścigania. I choć tytułowe taśmy to trochę taki clickbait, bo mam wrażenie, że nikną w gąszczu pozostałych zebranych materiałów (m.in. rozmów ze świadkami, dziennikarzami, śledczymi, adwokatami), to twórcom i tak udało się zrobić całkiem niezły i wciągający serial, który śledzi się z zapartym tchem.DOBRY |
Emerald City
Zupełnie nowe spojrzenie na Czarnoksiężnika z krainy Oz, ekranizowanego i remiksowanego chyba przy każdej możliwej okazji. Dorotka jest tu raczej Dorotą, czy też z angielska: Dorothy — pracowitą policjantką z Kansas; Glinda i inne czarownice rywalizują z czarnoksiężnikiem z krainy Oz o władzę; a sam czarnoksiężnik to sprytny oportunista, który wykorzystuje swoją wiedzę, by obrócić mieszkańców krainy przeciwko magii. Pojawia się też Tip, którego twórcy przedstawiają jako postać transpłciową (że też nikt wcześniej na to nie wpadł!) i jego wątek jest chyba najbardziej przejmujący ze wszystkich, choć zakończenie pozostawia trochę do życzenia (ale może po prostu nie spodziewano się, że drugiego sezonu serial nie dostanie).
Choć Emerald City ma braki budżetowe, to wizualnie mimo wszystko jest bardzo ciekawy, a reżyserowi, Tarsemowi Singhowi, udaje się stworzyć porywający świat. Sposób, w jaki przedstawiono krainę czy poszczególne czarownice (szczególne wrażenie zrobiła na mnie Czarownica ze Wschodu, grana przez Florence Kasumbę) jest naprawdę oryginalny. Aktorsko też jest całkiem nieźle, a na pierwszy plan wysuwają się Ana Ularu jako Czarownica z Zachodu (obok Zeleny Rebekki Mader i Elphaby Idiny Menzel to chyba moja ukochana wersja tej postaci), Jordan Loughran jako Tip, Joely Richardson jako Glinda oraz Vincent D’Onofrio jako czarnoksiężnik. Ogromna szkoda, że serial zakończył się po pierwszym sezonie, ale jeśli to Was nie zraża, a jeszcze go nie oglądaliście — dajcie mu szansę.
Ale Odpowiednik nie byłby tak dobry, gdyby nie aktorzy. J.K. Simmons kolejny raz udowadnia w nim swoją aktorską wielkość. Ja nie wiem, jak on to robi, ale wystarczy jedno spojrzenie, żeby wiedzieć, którego z dwóch Howardów Silków gra. Podobnie jest zresztą z kapitalną Olivią Williams, której pozwolono w sezonie drugim rozwinąć skrzydła. Wspaniale ogląda się też neurotycznego Harry’ego Lloyda i chłodną na zewnątrz, wrażliwą w środku i niezwykle silną Nazanin Boniadi. To tyle, ale spodziewajcie się dłuuugiej notki o obu sezonach.
Poprawiło się też trochę pod względem technicznym. Ponieważ twórcy wykorzystują nietypową metodę cel-shadingowej animacji i każdą sekwencję tworzą na komputerach klatka po klatce, w pierwszym sezonie nie zawsze udawało im się zachować stuprocentową płynność. Jest z tym jednak o lepiej w sezonie drugim — choć wciąż jest tu miejsce na poprawę. Na tym samym, wysokim poziomie pozostają zaś prześliczne projekty postaci (w małym smoku, Zymie, jestem zakochany) oraz imponujące, ręcznie malowane tła.
Bardzo też lubię obsadę głosową serialu. Jack De Sena, Paula Burrows, Sasha Rojen, Racquel Belmonte, Jesse Inocalla i Jason Simpson wykonują tutaj kawał naprawdę dobrej roboty.
Sense8 był też od zawsze niezwykłym przedsięwzięciem realizacyjnym, co w odcinku finałowym mocno widać. Filmowanie w wielu miejscach na świecie to pierwsza rzecz, która rzuca się w oczy, ale warto też zwrócić uwagę na wspaniałe długie ujęcia oraz bardzo dobry montaż. Niezmiennie doskonała jest także muzyka autorstwa Toma Tykwera i Johnny’ego Klimka (ale weźcie na poprawkę, że po Atlasie chmur jestem trochę ich psychofanem).
Aktorów występuje w Sense8 tylu, że trudno się o nich nie rozpisać na kilka stron, ale ponieważ to ma być mini-recenzja, spróbuję krótko. Jamie Clayton, Freema Agyeman, Doona Bae, Tuppence Middleton, Tina Desai, Purab Kohli, Miguel Ángel Silvestre, Alfonso Herrera i Eréndira Ibarra są znakomici. Max Riemelt i Brian J. Smith troszeczkę gorsi, ale da się im to wybaczyć.
I tylko jednego szkoda — że to już koniec, bo zdecydowanie takich seriali jak Sense8 trzeba więcej.
Fabułę, co prawda, zbudowano na typowym schemacie baśniowego romansu, w którym dwoje ludzi się schodzi, potem napotyka problem, rozchodzi się i wreszcie na koniec rozwiązuje problem i schodzi się ponownie. Tylko że to nie są typowe postaci, jakie znamy z baśni.
Główny bohater, książę Sebestian, jest niebinarny (czasami czuje się mężczyzną, czasami kobietą) i nocą przeistacza się w szykowną Lady Crystallię. Jego sekret znają tylko wierny sługa Emile oraz druga bohaterka tytułowa — szwaczka Frances. Poza tym więc, że to przeciepła historia miłosna, to przede wszystkim The Prince and the Dressmaker opowiada o inności i wreszcie wysuwa na pierwszy plan osoby niebinarne, co Waszego niebinarnego maniaka bardzo cieszy.
Na a do tego to jest przepięknie zilustrowane. Baśniowa, prosta kreska sprawdza się idealnie, kreacje Lady Crystalii zachwycają (nosiłbym!), a rozstawienie kadrów (choćby pomysł, żeby czasem pozwolić bohaterom na zestawione ze sobą niewerbalne reakcje) bywa bardzo pomysłowe.
Jen Wang stała się właśnie autorką, którą zdecydowanie będę śledzić, a The Prince and the Dressmaker awansował do grona moich ulubionych komiksów (From Hell, Kryzys tożsamości, Fray, XIII, Nowa granica — suńcie się). I cieszę się niezmiernie, że postanowiono zrobić z tego animację. Będę oglądał. I znów płakał.
Choć Emerald City ma braki budżetowe, to wizualnie mimo wszystko jest bardzo ciekawy, a reżyserowi, Tarsemowi Singhowi, udaje się stworzyć porywający świat. Sposób, w jaki przedstawiono krainę czy poszczególne czarownice (szczególne wrażenie zrobiła na mnie Czarownica ze Wschodu, grana przez Florence Kasumbę) jest naprawdę oryginalny. Aktorsko też jest całkiem nieźle, a na pierwszy plan wysuwają się Ana Ularu jako Czarownica z Zachodu (obok Zeleny Rebekki Mader i Elphaby Idiny Menzel to chyba moja ukochana wersja tej postaci), Jordan Loughran jako Tip, Joely Richardson jako Glinda oraz Vincent D’Onofrio jako czarnoksiężnik. Ogromna szkoda, że serial zakończył się po pierwszym sezonie, ale jeśli to Was nie zraża, a jeszcze go nie oglądaliście — dajcie mu szansę.
DOBRY |
The Crossing
Serial, który zapowiadany był jako kolejny duchowy następca Zagubionych. Na papierze wszystko działa znakomicie: do teraźniejszości przybywa grupa uchodźców z przyszłości, którzy zbiegli przed zagrożeniem w postaci tzw. Apex, czyli polujących na nich ludzi w wyższym stadium ewolucji. Do tego w głównej roli można oglądać Steve’a Zahna (którego tak bardzo okradziono, nie nominując go do Oscara za występ w Wojnie o planetę małp, że wciąż płaczę na samą myśl). A mimo wszystko serial z intrygującego szybko zamienia się we wtórny, często pozbawiony napięcia i mało zaskakujący. Scenariusz to festiwal sztampy zmieszanej z mniejszymi lub większymi głupotkami, aktorzy bardzo się męczą ze swoimi rolami, a realizacyjnie całość wygląda po prostu tanio. Szkoda, bo potencjał był.SŁABY |
Wielkie kłamstewka, Sezon 1
Ależ to dobre! Znakomita obsada (Nicole Kidman! Reese Witherspoon! Shailene Woodley! Laura Dern! Zoë Kravitz!), bezbłędna reżyseria (kiedy Jean-Marc Vallée się czegoś dotknie, od razu obraca to w złoto, a jego balansujący na granicy oniryzmu styl bez przerwy i bez wyjątku mnie urzeka) i fantastycznie skonstruowany, niezwykle aktualny, przemyślany scenariusz na temat nie tylko przemocy domowej, ale również małomiasteczkowej mentalności i tajemnicach, które każdy z nas miewa, by wypaść lepiej przed innymi. Jestem pod ogromnym wrażeniem i choć kończy się ten serial (a raczej miniserial) idealnie, to na drugi sezon czekam jak na szpilkach. Zwłaszcza że do obsady dołączy Meryl Streep. Go HBO!DOBRY |
Odpowiednik, Sezon 2
O tym, jak doskonałym serialem jest Odpowiednik będę jeszcze pisać dłuższy tekst, ale krótko chciałbym na razie podsumować jego sezon drugi. A ten był tak samo dobry, jeśli nie lepszy niż pierwszy. Niesamowity klimat szpiegowskiego thrillera z lekkimi motywami science-fiction porywa niesamowicie, a wszelkie intrygi wymieszane z filozoficznym rozważaniem ludzkich decyzji i ich następstw dają sporo do myślenia. A do tego Justin Marks i jego ekipa scenarzystów potrafią wspaniale stopniowo odsłaniać kolejne karty, poszerzając perspektywę i zmyślnie zdumiewając widza. Taki był chociażby odcinek retrospektywny, który niczym Desmond-centryczne odcinki Zagubionych wbił się na wyżyny.Ale Odpowiednik nie byłby tak dobry, gdyby nie aktorzy. J.K. Simmons kolejny raz udowadnia w nim swoją aktorską wielkość. Ja nie wiem, jak on to robi, ale wystarczy jedno spojrzenie, żeby wiedzieć, którego z dwóch Howardów Silków gra. Podobnie jest zresztą z kapitalną Olivią Williams, której pozwolono w sezonie drugim rozwinąć skrzydła. Wspaniale ogląda się też neurotycznego Harry’ego Lloyda i chłodną na zewnątrz, wrażliwą w środku i niezwykle silną Nazanin Boniadi. To tyle, ale spodziewajcie się dłuuugiej notki o obu sezonach.
DOBRY |
Smoczy książę, Sezon 2
Pierwszy sezon Smoczego księcia pokochałem od pierwszego wejrzenia, dlatego na drugi czekałem z niecierpliwością, a kiedy wreszcie się ukazał, pochłonąłem go zaledwie w ciągu kilku dni. I nadal jest to świetny serial. W fabule nie brak, co prawda, pewnych uproszczeń i skrótów, ale rekompensują to wspaniale rozpisani i zróżnicowani bohaterowie oraz naprawdę ciekawie pomyślany świat, którego tajemnice twórcy odsłaniają stopniowo i powoli. Niewątpliwym atutem są też niejednoznaczne czarne charaktery i to, co się wokół nich dzieje.Poprawiło się też trochę pod względem technicznym. Ponieważ twórcy wykorzystują nietypową metodę cel-shadingowej animacji i każdą sekwencję tworzą na komputerach klatka po klatce, w pierwszym sezonie nie zawsze udawało im się zachować stuprocentową płynność. Jest z tym jednak o lepiej w sezonie drugim — choć wciąż jest tu miejsce na poprawę. Na tym samym, wysokim poziomie pozostają zaś prześliczne projekty postaci (w małym smoku, Zymie, jestem zakochany) oraz imponujące, ręcznie malowane tła.
Bardzo też lubię obsadę głosową serialu. Jack De Sena, Paula Burrows, Sasha Rojen, Racquel Belmonte, Jesse Inocalla i Jason Simpson wykonują tutaj kawał naprawdę dobrej roboty.
DOBRY |
Sense8: „Amor Vincit Omnia”
Po kilku miesiącach od udostępnieniu go na Netfliksie, w końcu obejrzałem finał jednego z moich ukochanych seriali, Sense8. Zwlekałem dość długo, dlatego że żal żegnać się z dziełem tak oryginalnym, pozytywnym i niezwykle mądrym. I rzeczywiście, było to pożegnanie trudne, ale zrobiło mi bardzo cieplutko na serduszku. I choć będzie mi po serialu smutno, to cieszę się, że udało się tę historię poprowadzić do końca. Lana Wachowski, David Mitchell i Aleksandar Hemon (ci dwaj ostatni znani powieściopisarze pracowali już przy drugim sezonie jako „konsultanci”) mają, co prawda, w finale pewne problemy z narracją — miejscami zbyt szybko chcą streścić wszystkie niewyjaśnione elementy mitologii — ale znakomicie udaje się im gorsze wrażenie zniwelować końcówką, w której odbywa się ślub mojej ulubionej pary: Nomi i Amanity. Cała sekwencja jest realizacją motta z tytułu (miłość wszystko zwycięży) i podkreśla główne przesłanie serialu — to, że najważniejsza jest empatia i zrozumienie.Sense8 był też od zawsze niezwykłym przedsięwzięciem realizacyjnym, co w odcinku finałowym mocno widać. Filmowanie w wielu miejscach na świecie to pierwsza rzecz, która rzuca się w oczy, ale warto też zwrócić uwagę na wspaniałe długie ujęcia oraz bardzo dobry montaż. Niezmiennie doskonała jest także muzyka autorstwa Toma Tykwera i Johnny’ego Klimka (ale weźcie na poprawkę, że po Atlasie chmur jestem trochę ich psychofanem).
Aktorów występuje w Sense8 tylu, że trudno się o nich nie rozpisać na kilka stron, ale ponieważ to ma być mini-recenzja, spróbuję krótko. Jamie Clayton, Freema Agyeman, Doona Bae, Tuppence Middleton, Tina Desai, Purab Kohli, Miguel Ángel Silvestre, Alfonso Herrera i Eréndira Ibarra są znakomici. Max Riemelt i Brian J. Smith troszeczkę gorsi, ale da się im to wybaczyć.
I tylko jednego szkoda — że to już koniec, bo zdecydowanie takich seriali jak Sense8 trzeba więcej.
DOBRY |
KOMIKSY
The Prince and the Dressmaker
Nawet jeśli nie przepadacie za komiksami jako medium, dla The Prince and the Dressmaker powinniście zrobić wyjątek. Dawno — a może nigdy? — nie czytałem komiksu, który pod koniec lektury musiałem odsuwać od twarzy, żeby papier nie przemiękł od łez. To jest rzecz doskonała!Fabułę, co prawda, zbudowano na typowym schemacie baśniowego romansu, w którym dwoje ludzi się schodzi, potem napotyka problem, rozchodzi się i wreszcie na koniec rozwiązuje problem i schodzi się ponownie. Tylko że to nie są typowe postaci, jakie znamy z baśni.
Główny bohater, książę Sebestian, jest niebinarny (czasami czuje się mężczyzną, czasami kobietą) i nocą przeistacza się w szykowną Lady Crystallię. Jego sekret znają tylko wierny sługa Emile oraz druga bohaterka tytułowa — szwaczka Frances. Poza tym więc, że to przeciepła historia miłosna, to przede wszystkim The Prince and the Dressmaker opowiada o inności i wreszcie wysuwa na pierwszy plan osoby niebinarne, co Waszego niebinarnego maniaka bardzo cieszy.
Na a do tego to jest przepięknie zilustrowane. Baśniowa, prosta kreska sprawdza się idealnie, kreacje Lady Crystalii zachwycają (nosiłbym!), a rozstawienie kadrów (choćby pomysł, żeby czasem pozwolić bohaterom na zestawione ze sobą niewerbalne reakcje) bywa bardzo pomysłowe.
Jen Wang stała się właśnie autorką, którą zdecydowanie będę śledzić, a The Prince and the Dressmaker awansował do grona moich ulubionych komiksów (From Hell, Kryzys tożsamości, Fray, XIII, Nowa granica — suńcie się). I cieszę się niezmiernie, że postanowiono zrobić z tego animację. Będę oglądał. I znów płakał.
DOBRY |
Buffy: The Vampire Slayer. Season 12
Jestem bardzo zadowolony z tego, jak tę historię zamknięto — z optymizmem odzwierciedlającym finał siódmego sezonu. Choć dialogi czasem trącą myszką, scenariusz fajnie nawiązuje zarówno do serialowych, jak i komiksowych przygód Pogromczyni. Wisienką na torcie jest dla mnie dość duża rola Melaki Fray, zwłaszcza że komiks jej poświęcony tłumaczyłem na potrzeby swojej pracy magisterskiej. Jedyny minus tego „dwunastego sezonu” jest taki, że zrezygnowano w nim z doskonałej Rebekah Isaacs na rzecz nierównego Georgesa Jeanty’ego. Ale nie można mieć wszystkiego.DOBRY |
Xerxes: The Fall of the House of Darius and the Rise of Alexander
Dwie pierwsze części (cały komiks składa się z pięciu) może nie są wybitne, ale całkiem udane. Potem zamienia się to w niekoherentny zlepek scen i zbiór opatrzonych minimalną ilością tekstu dużych grafik rozciągniętych na kilka stron. Niczego to szczególnie nie wnosi, wątki nie wynikają jedne z drugich, a rysunkowo jest to wybitny przykład niedopasowania stylu kolorowania do kreski autora — która zresztą też wybitna nie jest. Duże rozczarowanie, zwłaszcza po 300, które jednak jakiś tam poziom trzymało.Uwielbiam tę reinterpretację Supermana. Straczyński potrafi nadać mu maksimum człowieczeństwa i sprawić, by jego losy śledziło się z autentycznym przejęciem. Trzeci tom przygód Clarka na łamach serii Earth One to nie tylko świeże i zaskakujące spojrzenie na takie postaci jak Zod i Lex Luthor (tutaj małżeństwo Alexandra i Alexandry Luthorów), ale też całkiem mądra opowieść o istocie bohaterstwa jednostek. Świetnie dopełniają ją rysunki Adriana Syafa, który jest godnym następcą Shane’a Davisa i ujmuje historię w odpowiednie emocjonalne ramy.
Dość późno wziąłem się za nadrobienie tego klasyka i muszę powiedzieć, że mam mieszane uczucia. Kupuję świat przedstawiony, nie kupuję kompletnie prowadzenia narracji i sposobu, w jaki rozpisano bohaterów. Strukturalnie kiepsko się to trzyma kupy: wydarzenia następują po sobie często bez zachowania jakiegokolwiek ciągu przyczynowo-skutkowego. Do tego bohaterowie są bardzo niespójni: w jednej chwili potrafią być zagubieni i naiwni, by chwilę później stać się pewnymi siebie, zadziornymi twardzielami. Oliwy do ognia dolewa polski przekład, w którym niepotrzebnie zainkorporowano czasem zbyt mocne wulgaryzmy, zupełnie niepasujące do bohaterów (język japoński nie jest zresztą szczególnie bogaty, jeśli chodzi o przekleństwa, a tłumacz polegał bardziej na emocjonalnym wyczuciu konkretnych sytuacji — szkoda tylko, że nie wyczuł przy okazji idiolektu konkretnych bohaterów, bo jakoś trudno mi sobie wyobrazić, żeby Alita rzucała „kurwami” i wyzywała ludzi od „pierdolonych tchórzy”).
By zakończyć czymś pozytywnym: warstwa rysunkowa jest znakomita. Podoba mi się, jak autor łączy starą mangową stylistykę sprzed lat 90. z nieco bardziej nowatorskimi rozwiązaniami. Udane jest również rozstawienie kadrów i kilka typowych japońskich smaczków: a to odwrócenie uwagi od bohaterów i spojrzenie na elementy krajobrazu; a to absolutnie odjechane i dynamiczne panele z walką.
ŚREDNI |
MANIAK NA KONIEC
A z czym Wy mieliście okazję zapoznać się w styczniu i lutym? Dajcie koniecznie znać w komentarzach poniżej albo na moich profilach w mediach społecznościowych!
Komentarze
Prześlij komentarz
Komentarze, zawierające treści obraźliwe, wulgarne, pornograficzne oraz reklamowe zostaną usunięte. Zostaliście ostrzeżeni.