Przed Wami kolejne recenzje z Tofifestu. Tym razem z kilku dni, ale mam nadzieję, że od jutra uda mi się wrócić do codziennych relacji. Miłej lektury!
ASIA
Asia, tytuł biorący udział w konkursie On Air, to pełnometrażowy debiut izraelskiej reżyserki Ruthy Pribar, która napisała również scenariusz. Film opowiada o samotnej matce — tytułowej Asi — i jej córce, Vice. Asia została matką w młodym wieku, a jej relacja z córką nie należy do szczególnie zażyłych. Wkrótce jednak pogarsza się stan zdrowia Viki, co sprawia, że bohaterki się do siebie zbliżają.
Poruszający scenariusz Pribar oparła na własnych doświadczeniach — choć nie jest samotną matką i nie ma ciężko chorej córki, straciła ważną dla siebie osobę i postanowiła zrealizować film, w którym zawrze swoje emocje. Był to proces dość długi, bo trwający niemal od 2013 roku. Tekst Asi przechodził w tym czasie wiele zmian, a na jego ostateczny kształt miało też wpływ macierzyństwo Pribar[1a].
Główny morał filmu można by pewnie streścić słowami ks. Jana Twardowskiego: „Spieszmy się kochać ludzi, tak szybko odchodzą”. Jak wspomina reżyserka[1b], jej główny zamysł był taki, by po seansie widz wrócił do domu i chciał przytulić członków rodziny. Kluczowe jest więc w Asi nadrabianie straconych lat i trudne zderzenie z rzeczywistością — tego, co się wskutek zaniedbań straciło, już się nie odzyska.
Asia, choć ma momenty lżejsze, jest filmem niełatwym i szargającym emocje. Szczególnie rozdzierający jest finał, który z jednej strony pokazuje potęgę matczynej miłości, a z drugiej stawia główną bohaterkę przed wyborem niemożliwym — zwłaszcza w relacji tak szczególnej jak ta między matką a córką.
Reżysersko to film niezwykle dopieszczony niemal pod każdym względem. Szczególnie piękne, niemal liryczne są zdjęcia Danielli Nowitz, której udaje się uchwycić obiektywem kamery przyziemność i melancholię opowieści.
Tytułową bohaterkę gra w filmie Alena Yiv. To niezwykłe, jak doskonale udaje jej się zbudować niewątpliwie trudną emocjonalnie rolę. Yiv jest pod tym względem bezbłędna i naprawdę wiarygodna, a przy tym stosuje dość oszczędne, mało spektakularne środki, więc udaje jej się uniknąć przedramatyzowania roli. Shira Haas (znana z serialu Orthodox) jako Vika ma z nią niesamowitą ekranową chemię i przekonująco oddaje ekranową metamorfozę bohaterki, która z zadziornej łobuziary powoli przeistacza się w kogoś kompletnie zrezygnowanego.
Tegoroczna konkurencja w konkursie On Air jest naprawdę silna i jestem ciekaw, co po Sole i Asi Tofifest ma jeszcze w zanadrzu. A sam nie zazdroszczę jurorom.
DOBRY |
JESTEM REN
Film Piotra Ryczka to obraz, który trudno jednocześnie przypisać do jednego gatunku filmowego. Są tu elementy science-fiction i thrillera, ale też dramatu psychologicznego i socjologicznej przypowieści. Bohaterką jest Renata — z pozoru szczęśliwa matka i żona. Pewnego wieczoru w jej domu dochodzi do dziwnych wydarzeń. Kobieta nic nie pamięta, a jej rodzina decyduje się skierować ją na leczenie. Tam Renata utrzymuje, że jest androidem, a mąż spiskuje przeciw niej ze złowrogą korporacją. Jaka jest jednak prawda?
Ryczko w wywiadach otwarcie przyznaje, że chciał w swoim filmie przede wszystkim ukazać chorobę psychiczną z perspektywy osoby chorej, nie zdającej sobie tego sprawy. Film dedykuje swojej matce, która — jak można domniemywać — również zmagała się z problemami ze zdrowiem psychicznym[2a]. Wbrew szkodliwym kinowym trendom, Ryczko na szczęście nie demonizuje chorób umysłowych, a to dzięki nadaniu podmiotowości swojej bohaterce. Jej choroba jest tu raczej ukazana jako cierpienie i ciągłe zmaganie się z postrzeganiem rzeczywistości.
Dzięki współpracy z Martą Król, aktorką wcielającą się w główną bohaterkę, film nabrał też mocnego feministycznego wydźwięku[2b]. O ile bowiem można go czytać jako refleksję nad chorobą, to niezwykle silnie wybrzmiewają w nim wątki skupiające się na społecznych oczekiwaniach wobec kobiet. Te mają wszak według dominującego wśród tradycjonalistów przekonania być niczym nieskazitelne androidy: idealnymi matkami i żonami. Gdy zaś przestają te oczekiwania spełniać, zostają odtrącone i porzucone. Ryczko bardzo zgrabnie — nawet jeśli początkowo nieświadomie[2c] — ubiera to w filmową metaforykę, a otwartym zakończeniem podkreśla ten ważny w Jestem REN wątek.
Ryczko dorastał w Norwegii i można w jego filmie dostrzec pewnego rodzaju skandynawski chłód, co — jak sam wspomina[2d] — nie jest przypadkowe. Razem z autorem zdjęć, Yorim Fabianem, zdecydowali się na taką estetykę, by jak najlepiej oddać przeżycia wewnętrzne głównej bohaterki. Doskonale widać to również w scenografii, zwłaszcza w tej części filmu, która odbywa się w ośrodku terapeutycznym. Białe, niemal sterylne pomieszczenia z odrobiną drewnianych elementów budzą poczucie niepewności i zagrożenia, pozwalając widzowi niemal na własnej skórze poczuć to, co Renata. Doskonałe są także powtarzające się sekwencje, w których Ryczko zmienia kolejne szczegóły — tak by nie było do końca wiadomo, co naprawdę się wydarzyło.
Aktorsko Jestem REN opiera się przede wszystkim na bardzo dobrej kreacji Marty Król. To dzięki niej szybko utożsamiamy się z bohaterką i do samego końca chcemy wierzyć w jej wersję wydarzeń. Partnerujący jej Marcin Sztabiński jako mąż Jan i Olaf Marchwicki jako syn Kamil świetnie uzupełniają pęknięty rodzinny pejzaż, a Janusz Chabior i Marieta Żukowska fantastycznie swą grą konfundują widza i uwydatniają kolejne elementy skrzętnie przygotowanej przez Ryczko układanki.
Jestem REN to film, który na pewno na długo zapadnie mi w pamięć. To niezwykle kobieca, pozwalająca na wiele interpretacji opowieść, z którą zdecydowanie warto się zapoznać.
DOBRY |
THE TREE
Bardzo lubię opowieści, w których zbiega się kilka początkowo niezależnych wątków. Do seansu The Tree Louwa Ventera zasiadłem więc, oczekując sprawnej realizacji znanej formuły.
Akcja filmu rozgrywa się Kapsztadzie i — zgodnie ze strukturą filmów wielowątkowych — śledzimy losy kilku bohaterów: bezdomnego dziecka i jego matki; pielęgniarki, która marzy o macierzyństwie, policjanta, który musi skonfrontować się z bratem; mężczyzny, który ratuje z ulicy zabłąkanego chłopca. Działania każdego z nich będą miały wpływ na pozostałych.
Tworząc scenariusz filmu, Venter — choć przyznaje się do inspiracji filmami Alejandro Gonzáleza Iñárritu — chciał przede wszystkim pokazać współczesne społeczeństwo RPA: głęboko podzielone, z ogromnymi klasowymi różnicami, a ponadto zakorzenione w traumie. Mieszkańcy RPA żyją w pewnego rodzaju społecznych bańkach, ale Venter zastanawia się, czy rzeczywiście można ograniczyć się tylko do jednej takiej bańki — swojej własnej — i co dzieje się, gdy nagle przedstawiciele różnych grup społecznych wchodzą w różnego rodzaju interakcje[3]. Jest też jednak w The Tree coś uniwersalnego — film doskonale pokazuje bowiem, że choć wszyscy jesteśmy różni, to jednak na tym podstawowym poziomie nasze losy są połączone — niczym gałęzie jednego drzewa.
Tych filozoficzno-socjologicznych rozważań Venter na szczęście nie ubiera w szaty przeintelektualizowanego traktatu. The Tree miejscami ogląda się niczym trzymający w napięciu thriller, jak na szpilkach wyczekując tego, jak potoczą się dalsze losy bohaterów. To przede wszystkim zasługa doskonałego montażu, którym Venter i jego montażysta Matthew Swanepoel perfekcyjnie dozują suspens, dając jednak też wiele chwil na wytchnienie.
Nie można też przyczepić się do aktorów, którzy fantastycznie ożywiają na ekranie bohaterów napisanych przez Ventera. Szczególne wrażenie zrobiła na mnie Inge Beckmann wcielająca się w bezdomną zimbabweńską uchodźczynię. Jest w niej pewnego rodzaju kruchość, która magnetyzuje widza. Niezły jest też Gideon Lombard, który prezentuje na ekranie całą gamę emocji.
Lubię Tofifest za to, że zachęca do zapoznania się kinematografią wielu kręgów kulturowych; taką, po którą pewnie nie miałbym okazji sięgnąć samodzielnie. Tym bardziej cieszę się, że mogłem obejrzeć The Tree i poznać nietuzinkowe przemyślenia na temat RPA, do czego zachęcam też Was.
DOBRY |
INTERIOR
Najnowszy film Marka Lechkiego, autora Erratum, to dwuwątkowa opowieść o ludziach zniewolonych przez system. Maciek to człowiek, który ma dość wyzysku fundowanego przez współczesny kapitalizm i pewnego dnia decyduje się na radykalne rozwiązanie. Magda to z kolei kobieta sukcesu prężnie działająca w polityce. Jej życie wywraca do góry nogami choroba córki, która każe jej zdystansować się od dotychczasowego życia i nieco je przewartościować.
Wbrew temu, co mogłoby się wydawać, te dwa wątki zahaczają o siebie tylko symbolicznie, blisko finału filmu. Ciekawa jest w związku z tym struktura opowieści, zgodnie z którą najpierw śledzimy jeden wątek, a potem drugi — tak jakby zupełnie nie miały wspólnego mianownika. Skąd więc mógł się wziąć pomysł na połączenie tych dwóch historii? Po pierwsze, kapitalnie dwoje głównych bohaterów ze sobą kontrastuje: Magda to właściwie bohaterka na społecznych wyżynach, Maciek znajduje się zaś w arcytrudnej sytuacji. Po drugie, Lechki znakomicie ten kontrast wykorzystuje, żeby pokazać, jak wiele mimo tych różnic bohaterów łączy: oboje są uwikłani w pułapki późnokapitalistycznego społeczeństwa, w którym liczy się zysk, a drogą do niego jest wyzysk. I choć bohaterom udaje się gdzieś na końcu drogi znaleźć światełko nadziei, finał — niezwykle symboliczny, ale w swojej symbolice bardzo wymowny — każe się zastanowić, czy rzeczywiście mogą się uwolnić z sytuacji, w których tkwią.
Lechki ubiera film w fantastyczną formę i prawdziwie korzysta z dóbr, jakie oferuje medium audio-wizualne. Przepiękne zdjęcia, którą cechą charakterystyczną są częste zbliżenia na głównych bohaterów uzupełnia więc zmyślnie wykorzystywany dźwięk. Lechki fantastycznie nim operuje, znając też wartość ciszy, której używa, by podkreślić efekt kluczowych scen.
Aktorsko Interior nie mógł okazać się zawodem, bo w rolach głównych występują szalenie utalentowani Magdalena Popławska i Piotr Żurawski. Popławska jest przy tym w swojej roli wyjątkowo powściągliwa, co po części wynika z natury jej bohaterki. Niemniej jednak, kiedy już okazuje emocje, robi ogromne wrażenie. Żurawski jest za to o wiele bardziej ekspresywny, co ogląda się z niesamowitą przyjemnością. To aktor, który potrafi pokazać całą istotę wewnętrznego konfliktu bohatera swoim spojrzeniem, mimiką czy gestykulacją. Zdarzają mu się jednak chwile bardziej refleksyjne, które tworzą ciekawy kontrast z naturą bohatera, a to znów świetnie wpisuje się w specyfikę opowieści.
Interior to wartościowa zaduma nie tylko nad współczesną Polską, ale w ogóle całym światem i tym, jak struktury społeczne zmieniają nasze priorytety. Zdecydowanie warto się w tej zadumie pogrążyć.
DOBRY |
Na dziś to tyle. Niezmiennie zachęcam do udziału w festiwalu — potrwa jeszcze do niedzieli!
Przypisy:
Komentarze
Prześlij komentarz
Komentarze, zawierające treści obraźliwe, wulgarne, pornograficzne oraz reklamowe zostaną usunięte. Zostaliście ostrzeżeni.