Maniak na gorąco #3: Eternals

Jeśli czytacie mnie regularnie, to wiecie, że nie przepadam za filmami Marvela. Mam wprawdzie kilka ulubionych (przede wszystkim Czarną panterę i pierwszego Kapitana Amerykę, a od niedawna Shang-Chi), ale z reguły wychodzę z kina raczej bez większych emocji. Na tegoroczne Eternals bardzo jednak czekałem. Po pierwsze dlatego, że to film autorstwa Chloé Zhao, reżyserki niezwykle utalentowanej i laureatki Oscara. Po drugie: to adaptacja komiksu, który uchodzi za jedno z arcydzieł gatunku i najwspanialszych utworów Jacka Kirby’ego. Na nocną premierę filmu pognałem więc pełen nadziei na ciekawy film i pewne odejście od dotychczasowej formuły Marvela. I wcale się nie zawiodłem.

Eternals to przede wszystkim historia masami czerpiąca z głupkowatych teorii, że za rozwojem starożytnych cywilizacji stali kosmici postrzegani na Ziemi jako bogowie. To pomysł, który idealnie pasuje do opowieści superbohaterskich, bo dość otwarcie podkreśla, że tak naprawdę odgrywają one w kulturze rolę współczesnych mitów. I właśnie tacy są Eternals Chloé Zhao: to mająca ogromny rozmach mitologiczna opowieść traktująca o istotach, które zesłano na Ziemię, by jej chroniły i prowadziły jej mieszkańców ku rozwojowi. Eternals spełniają przy tym założenia mitu, nie tylko opowiadając o przysłowiowych początkach, ale także realizując konkretne mitologiczne archetypy. Ale na tym nie koniec, bo Zhao i jej współscenarzyści chcą z tym mitem konwersować, rozbudowywać go, a przede wszystkim uczłowieczać swoje postaci. I to mnie w takich opowieściach chyba najbardziej fascynuje: mimo że mają ogromną skalę, a ich bohaterowie są potężni, to nie brakuje w ich portrecie człowieczeństwa. Filmowi Przedwieczni walczą więc, by uratować świat, ale przy tym kochają, cierpią, wątpią i błądzą. U samych podstaw tej historii leży zresztą poszukiwanie siebie — wszyscy muszą najpierw zajrzeć w głąb swych dusz, żeby się zjednoczyć i stawić czoło zagrożeniu. To taka trochę popowa, ale bardzo ambitna metafora życia, które tak jak tytułowi bohaterowie każdy z nas musi sobie poukładać, by potem stawić czoła przeciwnościom.

Zachwyca w Eternals także różnorodność przedstawionych bohaterów. Zhao — być może wykorzystując fakt, że komiksowi Przedwieczni nie są szczególnie znani przeciętnemu widzowi — ze swobodą traktuje materiał źródłowy i nie trzyma się komiksowych wizerunków bohaterów ze szczególną dbałością. Czasem zmienia ich płeć, czasem przynależność etniczną, a czasem nawet orientację seksualną. W efekcie filmowa grupa to zbiór postaci reprezentujących sporo mniejszości, i to nie tylko etnicznych oraz seksualnych — jedna z bohaterek jest choćby osobą głuchą posługującą się językiem migowym. Tego wszystkiego w Marvelu bardzo brakowało, bo jednak większość dotychczasowych bohaterów wpisywała się w wizerunek białego cispłciowego i heteroseksualnego samca alfa (najczęściej o imieniu Chris — z całym szacunkiem do wszystkich Krzyśków poza Prattem i Bosakiem). Urozmaicenie tej grupy pozwala zaś Zhao na stworzenie oryginalnej historii, która gdzieś tam wymyka się ze schematów typowego MCU. A ponadto jest przeciekawie obsadowo.

Prym wiedzie tutaj Gemma Chan jako Sersi, która powraca do MCU po drugoplanowej roli Minervy w Kapitan Marvel. W jej nowym, zupełnie niepowiązanym z tamtym występie jest mnóstwo człowieczeństwa i delikatności, dzięki czemu szybko łapie się z jej bohaterką kontakt. Ciekawie kontrastuje z nią Richard Madden w roli Ikarisa, który jest na ekranie dość chłodny, wycofany, a miejscami nawet posępny, ale wciąż charyzmatyczny i wiarygodny jako postać, która musi dokonać trudnego wyboru. Niezła jest Salma Hayek, której Ajak ma w sobie coś z rodzaju matczynej mądrości. Nie zawodzą Brian Tyree Henry i Barry Keoghan — pierwszy wspaniale łączy w swoim bohaterze, Phastosie, radość wynalazcy z postawą pt. „Dajcie mi spokój, chcę być z mężem i synem”, drugi zaś fantastycznie oddaje pewne szelmostwo manipulującego umysłami Druiga. Zachwyca Lauren Ridloff jako Makkari, która udowadnia, że głos wcale nie musi być podstawowym narzędziem aktorskim, i przykuwa do ekranu niesamowitą charyzmą. Sprawdza się również najmłodsza członkini obsady, Lia McHugh, która uwięzioną w młodzieńczym ciele Przedwieczną Sprite gra z odpowiednią dozą buntu. No i doskonały jest wreszcie Don Lee jako siłacz Gilgamesh, który z wierzchu wydaje się nieco zdystansowany, ale ma też bardzo ciepłe oblicze. 

Zastrzeżenia mam do dwóch występów. Po pierwsze: Angelina Jolie jako Thena — jak to Angelina Jolie — niezbyt powala. To rola, jakich aktorka ma w swoim życiorysie dość sporo. Jest więc nieco wyniosła i posągowa, a choć scenariusz zakłada, że pokaże sporo emocji, to Jolie niekoniecznie staje na wysokości zadania. Po drugie: Kumail Nanjiani trochę za bardzo zbacza w mocno przerysowane rejony komediowe, przez co czasami ma się wrażenie, że urwał się z innego filmu. Jego Kingo, który w komiksowym oryginale nawiązywał do kultury japońskiej, w filmie jest mieszkańcem Indii i bollywoodzkim aktorem. Choć pewnie w założeniach miała to być ucieczka przed stereotypizacją Japonii, to zakończyła się trochę… stereotypizacją Indii i nie do końca wiem, czy mi to pasuje. Ale to tylko drobny detal.

Realizacyjnie jest to bez wątpienia najlepszy film spośród wszystkich należących do kinowego świata Marvela. Wizualnie jest on przepiękny, a to dzięki temu, że Zhao postawiła na zdjęcia w plenerach z wykorzystaniem naturalnego światła. Dzięki temu Eternals mają w sobie pewnego rodzaju surowość, która wspaniale kontrastuje z ich elementami nierealistycznymi. Wyjątkowy wizualny język przejawia się też w scenografii, efektach specjalnych i kostiumach. Szczególnie efektownie wyglądają sekwencje walk, w których pokazywane są moce poszczególnych członków drużyny Przedwiecznych. Fantastycznie przeniosła też Zhao z kart komiksów Niebian (ang. Celestials), oszałamiających i budzących grozę swym majestatem. To wszystko jest zaś doskonale zilustrowane muzycznie przez Ramina Djawadiego. Jego ścieżka dźwiękowa zaskakuje eklektyzmem: poza klasycznymi utworami rozpisanymi na orkiestrę symfoniczną usłyszymy też kompozycje hybrydowe oraz takie, w których słychać wpływy etniczne. Nie zabrakło również utworów bardziej intymnych, w których dominują delikatne głosy chórzystów czy subtelne pianino.

Czy mają Eternals jakieś wady? Najbardziej temu filmowi ciąży to, że… jest częścią MCU. Mimo że nie ma tu aż tak dużo mrugania do widza okiem i pokazywania mu, że #wszystkosięłączy, odnoszę wrażenie, że funkcjonowanie opowieści w tym filmowym uniwersum nieco ją ogranicza. Po pierwsze dlatego, że mimo wszystko musi ona zachować spójność z dotychczasowymi obrazami. Zhao ma, co prawda, ten komfort, że opowiada o zupełnie nowych postaciach i nie musi się jakoś szczególnie odwoływać do tych już znanych. Niemniej jednak choćby kilkukrotne tłumaczenie, dlaczego Przedwieczni nie angażowali się w konflikt z Thanosem trochę męczy i wykoleja tę historię — zwłaszcza że wszystkie te wyjaśnienia nie mają zbyt wiele sensu w kontekście innych scenariuszowych informacji o tytułowych bohaterach.

Po drugie: ciężar MCU i jego wyrobionej formuły daje się szczególnie we znaki w końcówce filmu. Opowieść przedstawiona w Eternals zmierza więc do świetnie rozpisanego finału, ale tuż po nim następuje coś w rodzaju epilogu, który wygląda niczym wzięty z zupełnie innego filmu. Wszystko po to, by wprowadzić element niepewności, a przy okazji zasugerować, co wydarzy się w kolejnych filmach. I z jednej strony jest to na pewno coś, co fanów tego kinowego świata zadowoli, ale z drugiej — wprowadza niepotrzebne zamieszanie do idealnie zamkniętej wcześniej historii. Gwoździem do trumny są zaś sceny po napisach, które tak właściwie to powiedzą coś tylko zagorzałym fanom komiksów i zadowolą fanów pewnego aktora/muzyka, ale cała reszta widzów nie będzie do końca wiedzieć, o co chodzi.

Wspomniane wady giną jednak w morzu zalet najnowszego filmu Marvel Studios. Chloé Zhao stworzyła bez wątpienia najlepszy jak do tej pory obraz sygnowany logiem Domu Pomysłów i z miejsca trafił on na pierwsze miejsce mojej listy. Mam nadzieję, że to nie ostatnie spotkanie Zhao z superbohaterami i że takich filmów na podstawie komiksów — niebojących się ich mitologicznego wymiaru — będzie więcej. Trzymam za to kciuki.

Komentarze